Jak kupować polskie marki odzieżowe?

Dużo pisałam o mówiłam o wielkich sieciach odzieżowych i produkcji w krajach Trzeciego Świata. Bo też importujemy coraz więcej – w całej UE, w 2018 roku w porównaniu z 2013 rokiem import odzieży do państw członkowskich wzrósł o 25 proc. Ponad połowa odzieży w Unii Europejskiej pochodzi z państw niebędących członkami UE. Przywozimy ją głównie z Chin (wartość importu w 2018 wyniosła 27 mld euro), Bangladeszu (16 mld euro), Indii (5 mld euro), Kambodży (4 mld euro) i Wietnamu (3 mld euro) – podaje Bankier.pl.
Ale czy to znaczy, że w Polce czy Europie Wschodniej jest super? Nie. Nie jest wcale tak, że jeśli mamy do czynienia z marką lokalną, funkcjonującą w Polsce, to zawsze będzie super i będą godne płace dla pracowników. Wystarczy przeczytać raport „Uszyte w Polsce” Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie z 2015 roku. Czytamy w nim, że: „sytuacja polskich pracownic i pracowników fabryk odzieżowych jest także trudna. Przemysł odzieżowy charakteryzuje się silnym rozdrobnieniem, niskimi wynagrodzeniami, trudnymi warunkami pracy, niestabilnością zatrudnienia oraz wyjątkowo słabym uzwiązkowieniem. Pojawiają się przykłady fabryk, gdzie pracownice czują się wykorzystywane i zastraszone. Równocześnie, rozmowy z pracownicami dowiodły, że istnieją także zakłady, w którym utrzymana jest względnie wysoka płaca i przyzwoite warunki. Wskazuje to na możliwości, jakie daje polskie prawo oraz istniejące mechanizmy kontrolne. Nie można jednak uznać, że samo umiejscowienie produkcji w Polsce, zapewnia dobre warunki zatrudnienia i zabezpiecza nawet najbardziej podstawowe potrzeby pracownic”.
Dość istotnie zmieniła się struktura branży – dzisiaj to przede wszystkim średnie i małe przedsiębiorstwa. W raporcie KPMG „Rynek mody w Polsce” z 2018 r. czytamy, że głównymi wyzwaniami polskiej branży modowej są: konkurencja azjatyckich marek, brak wykwalifikowanych pracowników, przenoszenie produkcji za granicę, wysokie koszty utrzymania firmy. W artykule na Bankier.pl czytamy również, że „na kształt branży silnie wpływa również brak wykwalifikowanych pracowników – znających rzemiosło oraz nadprodukcja projektantów”. Ta nadprodukcja projektantów jest ciekawa. Też mam poczucie, że marek na polskim rynku, które produkują odzież i akcesoria jest całe mnóstwo.
Jak wyglądają płace w przemyśle odzieżowym? Średnie wynagrodzenie w zdominowanej przez kobiety branży odzieżowej wciąż nie przekroczyło 3 tys. zł brutto. W 2018 roku to było 2787 zł brutto, czyli 2008 zł na rękę (raport GUS za 2018 rok). „Z danych GUS wynika też, że spośród działających w Polsce 271 przedsiębiorstw z branży odzieżowej (a GUS przebadał wyłącznie średnie i duże firmy zatrudniające co najmniej 50 osób, w których warunki płacy i pracy są zazwyczaj znacznie lepsze niż w mikro- i małych firmach) – w aż 205 przeciętne miesięczne wynagrodzenie nie przekraczało w ubiegłym roku 3 tys. zł brutto” – podaje Wyborcza.pl.
Prawda jest taka, że nie da się produkować odzieży za kilkadziesiąt złotych z założeniem, że ktoś szyje w lokalnej manufakturze, płaci dobrze szwaczkom (dobrze to nie 1500 zł netto), zatrudnia jakiś zespół, prowadzi marketing i sam chce godnie żyć. No chyba że masz do czynienia z jednoosobową firmą, gdzie właściciel szyje, projektuje i sprzedaje na targach. Ale to i tak będzie trudne, aby się z takiego biznesu utrzymać. Dlatego, jeśli widzicie ceny 200 czy 300 zł za sukienkę, a 600 zł za wełniany sweter zrobiony handmade i łapiecie się za głowę, mówiąc że to są horrendalnie wysokie ceny, to TAK – takie ceny są cenami, które pozwalają utrzymać firmę. Rozłóżmy to na czynniki pierwsze – to koszt wełny (dobra kosztuje nawet 200-300 zł), robocizna (i zakładamy, że nie płacimy komuś 20 zł za ręczne wydzierganie swetra), zostają koszty logistyczne, opakowanie, marża dla właściciela marki. Ach i jeszcze podatki. Wcale nie zostają grube miliony, czyż nie? Nie stać Cię na sweter za kilka stów, nie kupuj szitu z akrylu za 100 zł. Błagam. Wyrzucisz taki sweter do kosza po dwóch praniach. I nie będzie przyjazny dla Twojej skóry. Sama o tym wiesz, bo już kilka razy Ci się to zdarzyło, nie? Kup vintage albo po prostu odłóż na to, na co Ciebie dzisiaj nie stać.
Ostatnio zamieściłam listę kilku polskich marek odzieżowych, co do których mam pewność, że produkują dobrze. I poprosiłam Was o listę. Dostałam od Was nazwy co najmniej kilkudziesięciu marek. Spędziłam sporo czasu na szukaniu o nich informacji. I mam dwa wnioski – są marki, które robią super rzeczy, w lokalnych szwalniach, z dobrych materiałów – wszystko lokalnie, ale nie komunikują tego dostatecznie dobrze. Co mam tutaj na myśli? Dla mnie idealnie by było, gdybym mogła wiedzieć jako klient, kto szyje odzież, gdzie, w jakich warunkach – takie przysłowiowe właśnie Who Made My Clothes, zgodnie z akcją Fashion Revolution. Chciałabym zobaczyć twarze pracowników. Przecież często je pokazujemy, gdy pracujemy w różnych firmach – od technologicznych po mediowe. Moda jest niesamowicie medialnym tematem i każdy, kto ma markę, dba o to, aby ciekawie o marce opowiadać. A jednak zwykle jedyną twarzą, która pojawia się na zdjęciach promujących markę, jest twarz właściciela/projektanta. Dlaczego? Czemu nie można pokazać twarzy pracowników, krawcowych, konstruktorów, którzy z nami pracują? Czemu nie możemy być jak Oak Bags, które wszystkie niezbędne informacje pokazuje na swojej stronie? Z większości marek, których linki mi podesłaliście, ta była jedną z nielicznych, które pokazują twarze pracowników/współpracowników.
Gdybym miała coś doradzić polskim markom, to powiedziałabym tak:
1. pokażcie, gdzie szyjecie
2. pokażcie twarze ludzi, którzy dla Was pracują
3. pokażcie, skąd bierzecie materiały, a nawet świetnie by było zobaczyć, jak wygląda ich produkcja
4. pokażcie, jakie są koszty produkcji, marża – bądźcie transparentni
Czy to możliwe? Są takie marki, które częściowo publikują takie informacje, jak Elementy Wear (transparentność) czy Oak Bags (pokazuje twarze współpracowników/wykonawców). Więc tak, to możliwe.
I drugi scenariusz – są też marki, które komunikują się świetnie i tworzą świetny marketing, ale na pytanie zadane, w jakich warunkach produkują odzież, mają trudność z odpowiedzią – tak jest z Femi Stories, której bluzę kupiłam kilka tygodni temu. Miałam w głowie wiedzę, że to marka produkująca w Polsce, poza tym była polecana przez moją przyjaciółkę (wiadomo, rekomendacja!). Poszłam więc do sklepu i kupiłam coś, czego potrzebowałam. W domu spojrzałam na metkę i okazało się, że produkt został uszyty w Chinach. Na moje pytanie zadane na FB i Instagramie do marki, w jakich warunkach jest szyta odzież i kto ją szyje, dostałam informację, że część produkcji jest ulokowana z Chinach czy Indiach, ale firma pisze: „Zwracamy uwagę na aspekty ekologii oraz etyczne według, których funkcjonują producenci”. Poprosiłam o dokładne informacje, gdzie są te ubrania produkowane i w jakich warunkach. Uważam, że nie powinno to być tajemnicą. Ostatecznie otrzymałam odpowiedź taką: „Odnośnie konkretnych miejsc produkcji nie możemy udzielić szczegółowych informacji na potrzeby bloga, ponieważ stanowią one tajemnicę handlową firmy. Szyjemy w fabrykach opatrzonych certyfikatem BSCI, świadczącym o etyczności łańcucha dostaw, niezatrudnianiu dzieci, respektowanie limitów czasu pracy oraz wynagrodzeń. Bardzo duża część produkcji jest lokowana w Polsce, gdzie mamy bieżącą kontrolę.”
Dlatego proszę – pytajcie, dociekajcie. To, że marka komunikuje się jako polska marka, nie oznacza, że szyje w Polsce. To, że szyje w Chinach czy Indiach też nie oznacza automatycznie, że płaci kilkanaście dolarów za miesiąc pracy. Nie burzcie się też, że polskie marki sprzedają odzież za kilkaset złotych – prowadzenie biznesu odzieżowego w Polsce na serio nie jest łatwe, jeśli chcesz mieć dobre materiały i produkować odpowiedzialnie. Takie kwoty za dobre jakościowo rzeczy pozwalają się utrzymać. No i trzeba zadawać pytania i jednocześnie uważam, że każda marka, która mówi o sobie, że jest „ekologiczna”, „świadoma”, powinna to pokazać i udowodnić. Słowa nie wystarczają.