#77 | Jak pracować lepiej, czyli o pracy głębokiej, produktywności i neurochemii mózgu z Piotrem Buckim
Posłuchaj na Spotify:
Posłuchaj na innych platformach:
Z odcinka dowiesz się też:
- jak walczyć z iluzją produktywności?
- jakie nawyki wspierają wchodzenie w stan pracy głębokiej?
- skąd w nas skłonność do uciekania od zadań, które są trudne?
- czym jest ‘hussle culture’, czyli tzw. ‘kultura zapierdolu’?
- dlaczego FOMO to zjawisko dotyczące nie tylko social mediów?
Dodatkowe informacje:
Książka “Cztery tysiące tygodni”
Podcast Lepszy Klimat poprzednia rozmowa z Piotrem
Blog & Instagram Piotra
Jeśli podobają Ci się tematy, które poruszam w podcaście, więcej znajdziesz tu:
Instagram: http://bit.ly/3Vene60
YouTube: http://bit.ly/3iddUR7
TikTok: http://bit.ly/3gDdaob
Realizacja:
Justyna Czyszczoń – redakcja
Irena Suska – montaż
P & C Paulina Górska | Varsovia Lab.
Transkrypcja:
Paulina Górska: Dzień dobry, dzisiaj porozmawiamy o pracy głębokiej, o deep worku. Dowiesz się, jakie korzyści w pracy daje czas na pracę głęboką, jak pracować mniej, ale bardziej efektywnie, jak wejść w stan koncentracji, kiedy wszędzie wokół nęcą nas rozpraszacze. Od gonitwy myśli, po social media, maile, slacki, innych ludzi – małych i dużych. Jaką rolę w tym wszystkim ma dopamina czy kortyzol i ta skłonność naszego mózgu właśnie do uciekania od zadań, które są trudne. O tym porozmawiam z jedynym i wyjątkowym Piotrem Buckim, cześć!
Piotr Bucki: Cześć. Wyjątkowy to jest bardzo miłe, ale oczywiście jakbym tak sobie spojrzał, nawet w internet, to przynajmniej jest dwóch Piotrów Buckich, takich, którzy są w miarę rozpoznawalni, którego to drugiego Piotra Buckiego z Krakowa bardzo serdecznie pozdrawiam. Ostatnio byłem nawet na konferencji, gdzie klient najwyraźniej połączył dwie notki biograficzne – jego i moją – w jedną, co wyszło przy przedstawieniu mnie. I zastanawiałem się potem, czy oni na pewno chcieli mnie zaprosić na tę konferencję, być może chcieli zaprosić jego. No ale cóż, ja fakturę wystawiłem.
PG: Dobre, dobre. Ja też jak szukałam swojego imienia i nazwiska w Google nie raz, to też się pojawiają dwie czy trzy Pauliny Górskie.
PB: Tak zwane ’vanity search’ czyli sprawdzić, czy jesteśmy.
PG: Tak, tak. Piotr jest psychologiem biznesu, ekspertem od komunikacji, jest wykładowcą, autorem wielu książek, m.in. “Sapiens na zakupach”, o której mieliśmy już jeden podcast, właśnie na bazie tej książki. Ja się nazywam Paulina Górska, a to mój podcast Lepszy Klimat. Zapraszam do słuchania.
No i tak, ja bym chciała, żebyś na początku wyjaśnił, po co nam praca głęboka, jakie daje korzyści, co zmienia.
PB: Zależy od tego, jak spojrzymy na samą definicję pracy głębokiej, którą ja też nie lubię jednak tak zero-jedynkować. Bo jak się patrzy na 'praca głęboka’ versus 'praca płytka’, to od razu mamy takie dwa worki i za każdym razem, kiedy wchodzimy w podział na dwa typy, to zazwyczaj pomijamy bardzo ważny środek i to, co jest pomiędzy.
I ja wiem, że uproszczenia, że są dwa typy pracy, czyli praca głęboka i praca płytka, oba mogą być atrakcyjne, tak samo jak zawsze atrakcyjnym jest podział ludzi, na przykład na dwa typy ludzi, jednych, którzy lubią koty, drugich, którzy lubią psy, no ale co z tymi, którzy są pomiędzy?
PG: Albo z tymi, którzy nie lubią w ogóle zwierząt?
PB: Albo tacy, którzy w ogóle nie lubią zwierząt. Natomiast jeśli chodzi o pracę głębszą versus praca płytsza, to myślę, że możemy się poruszać po takim spektrum i to spektrum będzie nam wyznaczało po pierwsze poziom skupienia na wykonywanym zadaniu w określonym czasie. Praca głęboka to jest taka, w której ten poziom skupienia na wykonywanym zadaniu jest bardzo wysoki, ale też praca głęboka najczęściej dotyczy takich zadań, które są wymagające intelektualnie i poznawczo. Ja dla uproszczenia podam taki wzór: wartość to jest coś, co wytwarzamy w określonym czasie. I tą wartością może być na przykład dobra relacja, tą wartością może być świetnie przygotowany materiał do podcastu, tą wartością może być genialnie napisany artykuł badawczy albo genialnie wymyślone eksperymenty do tego badania. Tą wartością może być też przepięknie zaprojektowane mieszkanie. I to jest wartość. Ale tę wartość osiągamy za pomocą dwóch zmiennych. Jedną jest czas – i on jest nieubłagany. To znaczy to nie jest tak, że my mamy czas, bardziej czas ma nas, ale cokolwiek robimy, trwa w czasie. No i potem mamy jeszcze poziom skupienia. I teraz jeśli mamy określony czas i w tym określonym czasie skupimy się na tym jednym zadaniu z bardzo głęboką uważnością, to prawdopodobnie to zadanie po prostu wykonamy lepiej.
PG: Ale też szybciej?
PB: No właśnie teraz tak. Jasne, że jedną z tez może być to, że po to mamy pracować głęboko, żeby pracować szybciej. Jasne jest, że jeżeli sobie spojrzymy na chociażby takie tryby pracy, w których przerzucamy się pomiędzy zadaniami, nigdy nie osiągając pełnego skupienia i to wiąże się z czymś, co nazywamy zjawiskiem ‘continuous partial attention’, czyli to jest taka ciągła, przerywana uwaga, to wtedy według badań, i to są naprawdę solidne badania, które są wielokrotnie replikowane, my pracujemy dłużej. Szacuje się, że to jest do 25% więcej czasu spędzamy na tych zadaniach. Mimo tego, że one w sumie są dokładnie takie same, gdybyśmy robili je po prostu… po kolei to też, ale przede wszystkim w takich jednak blokach głębszego skupienia w czasie. Po drugie, no to ten czas może być związany też z błędami, które popełniamy. Kiedy my się bardzo często poprzerzucamy pomiędzy zadaniami, to o 50% wzrasta prawdopodobieństwo popełnienia błędu w danym zadaniu. I tutaj znowu też są to badania. Nie mówię tutaj o takich zadaniach jak przerzucanie się pomiędzy prasowaniem czy też rozwieszaniem prania, bo tutaj prawdopodobnie błędu dużego nie popełnimy i też nie chcę absolutnie, żeby to zabrzmiało, że to są czynności, które nie są wartościowe, bo każda czynność może być wartościowa i nie chciałbym, żeby ktokolwiek czuł się, że jeżeli to jest praca na przykład fizyczna, to ona nie może być pracą w głębokim, uważnym skupieniu. Co ciekawe, najprawdopodobniej jednak ogrodnik, jak pracuje w ogrodzie, to najprawdopodobniej jest głęboko skupiony i uważny na tym, co robi. Nie przerzuca się co chwilę do odpowiadania na maile albo nie ucieka na Teamsy, żeby sprawdzić, co tam jest i żeby ukoić swój lęk i niepewność, że może nie jest dostatecznie potrzebny, bo nikt do niego lub do niej nie pisze.
Chociaż ja sam zaczynam się zastanawiać, czy to nie jest tak, że ta nasza obsesja, żeby wykonywać coś lepiej, ale przede wszystkim czasem szybciej, bardziej optymalnie, nie prowadzi do tego, że potem z tym, co nam zostaje po tym równaniu, w którym żeśmy skompresowali to, co mieliśmy zrobić, to i tak tam wrzucamy coś innego, bo nagle okazuje się, że czujemy się źle, kiedy mamy czas wolny. I tutaj są też ciekawe chociażby międzykulturowe różnice. We Włoszech ktoś, kto jest bardzo bogaty, to jest osoba, którą stać na to, żeby marnotrawić czas i zasoby. To jest taka osoba, która może hedonicznie podchodzić do swojego czasu, ale też zasobów. Ale w kulturach na przykład anglosaskich, ale też podejrzewam, że w naszej, chociaż tutaj nie mam pełnych badań, jest tak, że do wolnego czasu raczej podchodzimy z dużą rezerwą.
PG: Wolny czas to lenistwo.
PB: Tak, wolny czas równa się lenistwo, a już nicnierobienie albo niepokazywanie, że coś się robi, przeradza się w taką obsesję zajętości. Ale ja myślę, że może warto na to patrzeć trochę inaczej, jako taką nieco wolniejszą produktywność. Czyli żeby nie stawiać sobie za cel tego, żeby robić wszystko jak najszybciej, optymalnie. Bo to jest trochę tak jak skracanie czasu podróży. W jednej przypowieści, co do której nawet nie wiem, czy jest prawdziwa, ktoś wiózł Dalajlamę z lotniska w Warszawie do Wrocławia. No i ten kierowca był taki dumny, bo powiedział, że najszybciej pokonał tę trasę i że tam ją skrócił chyba o 7 minut. I wtedy Dalajlama się zapytał: a co zrobisz z tymi 7 minutami? No bo to jest taka obsesja związana z niecierpliwością, ale też z traktowaniem czasu jako czegoś, z czego my musimy wycisnąć jak najwięcej.
PG: Wiesz, dlaczego pytam o ten czas? Dlatego, że kiedy na przykład mówimy o pisaniu książki, to wydaje mi się, że tak zupełnie podświadomie, jak ktoś powie, że na przykład pisał książkę przez pięć lat, to myślimy, o, no to naprawdę wykonał niezłą pracę, to musi być naprawdę jakościowe, a jak ktoś pisał książkę przez pół roku, to nie może być dobre.
PB: No pewnie tak, znaczy to w ogóle postrzeganie czasu jako czegoś, co determinuje naszą wartość, też jest bardzo ciekawym zagadnieniem.
PG: Albo bo na przykład też prezentacje, może to jest bardziej takie, wiesz, już…
PB: Że się napracowało nad tą prezentację, robiąc ją długo. Tak, tak. Z pewnością jest tak, jeżeli robią ją długo, w poziomie skupienia, który powiedzmy byśmy sobie określali jako taki 'hiperfocus’, czyli takie absolutne ultraskupienie, no to prawdopodobnie to jest naprawdę wybitne. Chociaż, no umówmy się też… Czasami jest tak, że powiedzmy tej wybitności i tak już bardziej nie możemy przeskoczyć, albo tej wybitności ktoś i tak nie doceni, bo ona nie będzie dostrzegalna. No w sporcie to czasami jest możliwe, no bo to są ułamki sekundy czasami, które dzielą wygranego od tego, kto był drugi. I przy prezentacjach, przy książkach to pewnie nie jest aż takie proste. To tak samo jakby powiedzieć, że na przygotowanie tego odcinka, jeżeli przeznaczyłabyś pięć godzin w ultra głębokim skupieniu, to czy ten podcast byłby lepszy niż gdybyś zrobiła to w cztery i pół godziny w ultra skupieniu. Ja myślę, że warto myśleć właśnie o tym tak, że możemy wypracowywać wartość i ta wartość nie zawsze musi być liczona funkcją PKB. Może być również liczona na przykład… funkcją genialnej rozmowy. A genialną rozmowę da się zrobić w czasie tylko w głębokim skupieniu. Nie da się jej zrobić wymieniając tylko między sobą informacje na temat tego, jakie mamy plany na dzień. To jest też ciekawe, że czasami w rozmowach my używamy zajętości jako atrybutu, który pozwala nam wartościować albo podkreślać swoją wartość.
Jeżeli ktoś jest ultra zajęty, nieustannie, to znaczy, że jest osobą ciężko pracującą, ale to znaczy, że też jest wartościową, jest też pożądaną i stąd się bierze taka kultura, którą w Stanach się określa taką 'hustle culture’. I ona oczywiście jest odległa od takich prawdziwych filozoficznych założeń, czym ma być praca głęboka. Ale w organizacjach i w kulturze organizacyjnej też warto się temu przyjrzeć, bo w szczególności w organizacjach i w korporacjach panuje coś, co nazywamy taką iluzją produktywności albo zastępowaniem prawdziwej produktywności czy efektywności właśnie zajętością. I trochę się boimy chyba spojrzeć twarzą w twarz z rzeczywistością, w której… Hmm, nic nie wypracowujemy albo prawie nic nie wypracowujemy, tylko po prostu cały czas skaczemy ze spotkania na spotkanie i tak naprawdę mielimy jakąś rzeczywistość i nie wyciskamy z niej wcale niczego takiego wartościowego.
PG: Tak, tak, znam historię z korporacji, bo sama pracowałam w korporacjach i tak, musiałam wpisywać w kalendarz 15 minut na obiad. Albo w sumie to wpisywanie czasu na obiad może nie jest takie złe, ale ja po prostu nie byłam w stanie wrzucić wiesz, tego czasu wolnego wtedy, kiedy czułam, że potrzebuję, musiałam wcześniej sobie to planować, na przykład tydzień wcześniej nawet, żeby ktoś mi czegoś nie wrzucił w tym czasie. No i oczywiście, wiesz, mnóstwo spotkań, na które przychodziło się, ale na tych spotkaniach było bardzo wiele osób, nie zawsze miało się takie poczucie, że w ogóle ja coś przynoszę na to spotkanie, że ja tam jestem potrzebna.
PB: Są takie dwie rzeczy, takie dwie miary dobrego spotkania. Dla osoby uczestniczącej, to jest to, czy ja coś wnoszę. I też, czy coś wynoszę. I nie mam tutaj na myśli artykułów biurowych, tylko raczej po prostu, czy jest jakaś wiedza, która potem mi się może przydać, ale rzeczywiście przydać, czy też może po prostu spotkanie jest dla kogoś takiego formą rytualnego pompowania swojego ego, kiedy jakiś manager po prostu opowiada i często zbacza nawet z tematu tylko po to, żeby manifestować siebie. Jest w ogóle cała teoria, która jest związana z czymś, co nazywamy sygnalizowaniem. Sygnalizowanie to jest pokazywanie otoczeniu naszej tożsamości i ono czasem wiąże się z takim napięciem, które wynika z, no właśnie, zbyt niskiego poczucia wartości albo sensowności tego, co robimy. No więc albo manifestujemy, że jesteśmy non-stop zajęci i wypełnieni, i wręcz wykończeni tą zajętością. I tu się pojawia taka martyrologia wręcz zapracowania i ta kultura, która charakterystyczna była w szczególności dla chociażby Doliny Krzemowej, czyli to takie 'hustle culture’. Gary Vaynerchuk był przez jakiś czas, nie wiem czy nadal, bo w sumie już go nie obserwuję, ale propagatorem takiej idei, że po prostu hustle, hustle, hustle, że cały czas po prostu. Wszystko służy tylko właśnie wyższej produktywności. Czyli jeżeli znajdujemy jakąkolwiek substancję, która jest w kategorii tak zwanych neuroboosterów, obojętnie czy przebadaną czy nie, to ona służy temu, żeby lepiej, więcej, mocniej. I żeby prześcignąć konkurencję.
No i podejrzewam, że dla wielu osób to może być celem. Dla mnie z wiekiem staje się coraz rzadziej celem. Chociaż nie ukrywam, że jako człowiek z tego takiego… pokolenia pomiędzy PRL-em a transformacją, to wpadłem w taki wir, w którym to praca i taka etyka pracy, która polega głównie na w zasadzie przepracowywaniu się, zapracowywaniu się, nadgodzinach, po to, żeby nadgonić, żeby dogonić ten świat, który przez wiele lat nam uciekał, no to wpadłem w wiele takich nawyków i niektóre nadal u siebie obserwuję i zastanawiam się, co z nimi zrobić, jak je zmienić.
PG: No właśnie – chciałabym porozmawiać o tym, jak Ty pracujesz. Bo ja wiem, że chodzisz spać wcześnie i wstajesz też bardzo wcześnie. Chodzisz spać o tej godzinie, o której ja jako mama dwójki dzieci dopiero zaczynam odczuwać, że mam jakąś wolność do robienia rzeczy, na które mam ochotę, co mnie też czasem przytłacza. Chciałabym sobie umieć znaleźć, czy tak zaplanować czas, żeby mieć właśnie ten moment dla siebie o godzinie czternastej, a nie o godzinie dwudziestej drugiej, bo czuję, że już wtedy powinnam iść spać. Myślę, że to, jakie Ty masz godziny wstawania i godziny chodzenia spać, to jest interesujące i może od tego zaczniemy i chciałbym, żebyś opowiedział o tym, jak pracujesz. Bo to jest super ciekawe dla mnie.
PB: Na początku chciałbym jednak taką rzecz powiedzieć, że moje życie to jest życie, w którym ja korzystam z określonych przywilejów, nie boję się tego powiedzieć. I tym określonym przywilejem jest chociażby to, jaką edukację odebrałem, w jakim środowisku wzrastałem, jakie dostałem szanse i tych szans nie wypracowywałem sobie sam, tylko w pierwszej kolejności dostałem je od moich rodziców. I mówię to dlatego, że jest w popkulturze taki mit osiągania wszystkiego własnymi rękoma, który często też jest związany z takim błędem autowaloryzacji, gdzie Gwyneth Paltrow na przykład mówi, że wszystko, co osiągnęła w życiu, osiągnęła ciężką pracą, natomiast zapomina trochę powiedzieć o tym, że jednak urodziła się w takiej rodzinie, w której się urodziła, dostała taką edukację, jaką dostała.
I oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że nie włożyła żadnej pracy i jest po prostu tylko jakąś rentierką, bo pracuje i pewnie pracuje intensywnie. Ale ja nie chcę, żeby ktokolwiek myślał, że to co zaraz powiem wynika z jakiegoś mojego niewiarygodnego etosu pracy tylko. Wynika też z tego, z jakiej pozycji startowałem. I mówię to też dlatego, że czasami osoby, które są w innym kontekście i w innej sytuacji, mogą czuć się przytłoczone informacjami, że ktoś, Wstaje o 4.30, robi trening, potem wskakuje do lodowatej wody, potem w skupieniu przez 90 minut pisze, potem rozpoczyna szkolenie, które trwa np. do 15.00, 15.30, potem tylko raz dziennie przez godzinę obrabia maile, potem czasami przez 90 minut jeszcze pracuje w głębokim skupieniu nad pisaniem po to, żeby gdzieś około 18.00 zamknąć rytualnie laptopa i skierować się w czas, w którym będzie więcej czasu na czytanie, na relacje, na medytację i na pójście spać.
To jest mój kontekst, ale ten mój kontekst nie wynika z tego, że ja jestem jakimś niewiarygodnym bohaterem, który go sobie wyciosał. Nie ukrywam, jasne, że pracuję dużo i w swojej etyce pracy, która jest zgodna z moimi wartościami albo coraz bardziej zgodna z moimi wartościami, natomiast czasami się spotykam z tym, że ktoś, no właśnie, patrzy na to i mówi sobie… Kurczę, ja tak nie potrafię. To nie jest tak, że widzi ktoś jakiś obrazek i myśli sobie, że coś jest z nim nie tak. Nie, nic nie jest z nim nie tak. Jeżeli ktoś jest matką i podpiera się nosem ze zmęczenia spowodowanego tym, że po prostu matki, w ogóle rodzice, mają dużo obowiązków i z tego powodu, że czasem ich dziecko nie pozwoli im przespać całej nocy i ktoś nie ma siły rano zrobić treningu po prostu z obiektywnych przyczyn – to nie jest nic złego z tą osobą.
To jest trochę tak jak z tym obrazkiem idealnych świąt, nie? No bo możemy sobie wejść na jakiś Instagram albo obejrzeć jakąś reklamę, albo obejrzeć jakąś śniadaniówkę i zobaczymy, że tam ludzie przekonują nas, że te idealne święta są takie proste, że wystarczy po prostu zrobić kilka rzeczy, bezproblemowo posprzątać, ogarnąć.
PG: Wszyscy są tacy piękni, tak świetnie wyglądają.
PB: Tak, tak. No w większości jednak są dosyć tacy… Tam jest dużo beżu i dosyć dużo jasnych włosów i przyjemnych uśmiechów z taką delikatną tylko różową poświatą błyszczyka. I że to jest to. I że tam się oczywiście robi wszystkie weki samodzielnie, tam się samodzielnie piecze chleb, tam się samodzielnie idzie potem kury wyprowadzić i wydoić. I to jest oczywiście jakiś tam obrazek. Ja wiem, że na poziomie racjonalnym my myślimy sobie, to jest tylko obrazek, tak się nie da, ale dla wielu osób nadal to jest propozycja. Na całe szczęście dla wielu nie i to negują i pokazują, jak jest naprawdę, bo my przez jakiś okres swojego życia mamy po prostu określone też predyspozycje i też zmienia się nasza osobowość rozumiana jako chociażby te pięć największych podstawowych wymiarów, które są zbadane przez naukę i zweryfikowane, tutaj mówię o wielkiej piątce. Trzylatek nie jest osobą zorganizowaną, której możemy zaproponować pracę głęboką. Nastolatek prawdopodobnie też nie. Nastolatek też ma w większości inny chronotyp, czyli powinien prawdopodobnie bardzo długo spać i może późno chodzić spać, dlatego że w tym okresie w większości adolescenci mają przesunięty chronotyp. To, że ja wstaję tak wcześnie, to też nie jest jakimś powodem do dumy i co więcej, nie jest nawet powodem do naśladowania, w szczególności jeśli ktoś, no właśnie, nie ma takiego naturalnego chronotypu.
PG: A zawsze tak miałeś, że wstawałeś tak wcześnie?
PB: Przez większość życia pamiętam, że raczej tak. Że lubiłem bardzo poranki. Na pewno to się przesunęło w czasie, kiedy pojawiły się imprezy w liceum, a potem imprezy na studiach. Wtedy w naturalny sposób, jak ktoś jest mocno zniszczony alkoholem i idzie spać nad ranem, to trudno, żeby wstał o 4.30, ale teraz, kiedy już nie imprezuję i nie piję alkoholu, to po prostu jestem tak wyregulowany, że naprawdę tak wstaję. I to jest naturalne wstawanie, więc to nie jest żadne bohaterstwo. To jest tak, jakbym chwalił się tym, że mam 1,87 m wzrostu. Tu nie ma nic do chwalenia się, to po prostu tak jest, to nie jest moja zasługa, taki mam chronotyp. Chociaż wiem, że jeśli chodzi o teorię chronotypów, czyli właśnie tych takich naszych naturalnych rytmów okołodobowych, są kontrowersje wokół tej teorii, natomiast ewidentnie jest tak, że niektóre osoby mają tendencję do tego, żeby móc wstawać wcześniej. Ja jestem ekstremalnie wczesnym chronotypem. Są też osoby, które po prostu mają ekstremalnie późny chronotyp, ale też jest dużo osób, które mają taki średni chronotyp, tak? I dla nich ta siódma, ósma byłaby okej. No i oczywiście na to się jeszcze nakłada kultura, praca, ale czasem też role społeczne, tak? Trudno wymagać od kogoś, kto jest rodzicem, szczególnie w świeżej roli rodzica, żeby nagle zachował sobie wszystkie absolutnie rytmy, które miał, miała przedtem. To jest prawdopodobnie niemożliwe. To jest trochę tak jakby potem nakazać dziecku, okej, dobra, no to sorry, ale Ty się budzisz wtedy, kiedy ja się budzę i idziesz spać wtedy, kiedy ja idę spać, no bo dzieci mają inne rytmy i zdecydowanie nie będą szły za tym naszym rytmem.
Natomiast myślę, że to jest też ta obietnica związana z tym, że my dzięki jakimś wytrychom możemy mieć wszystko i że możemy godzić te role i że możemy te swoje drobne etaty, które sobie narzucamy sami czasami, nie wszystkie, w tym sensie, że trudno powiedzieć, żeby rola rodzica, który świadomie zdecydował się na rodzicielstwo byłaby narzuconym etatem, ale to jest dodatkowe zadanie, dodatkowy etat, który wiąże się z określonymi czynnościami, które trzeba wykonywać z odpowiedzialnością za tego drugiego człowieka. Czasami dodajemy sobie jeszcze na przykład etat sportowca amatora, czasami jeszcze dodajemy sobie do tego etat takiej żony ze Stepford, jak z tego filmu, po prostu genialnej, idealnej.
PG: Czasami się opiekujemy swoimi rodzicami.
PB: Czasami mamy też dodatkowy etat opiekuna czy opiekunki, częściej opiekunki oczywiście. Czasami dodajemy sobie etat twardziela, który wiąże się na przykład z tym, że musimy robić kilka treningów crossfitu, a potem jeszcze latać na squasha, a potem wejść na K2 w wybrany weekend. I oczywiście tutaj przesadzam z tymi przykładami, ale jestem coraz częściej przeciwnikiem tego, że my przede wszystkim powinniśmy myśleć, że możemy mieć wszystko, ale też, że powinniśmy zastanawiać się, czy my chcemy mieć wszystko. Czy może trochę tak, jak sugeruje autor jednej z moich ukochanych książek tego roku, ale chyba nie tylko roku. Ona wejdzie też gdzieś wysoko w moim rankingu książek, czyli Oliver Burkeman, autor książki 'Cztery tysiące tygodni’, który kazał mi się pogodzić z tym, że zawsze będzie ktoś, kto będzie mną rozczarowany w tym sensie, że zawsze będzie jakiś mail, na który odpowiem za późno albo na który nawet w ogóle nie odpowiem. Że zawsze będzie jakiś kąt, którego nie posprzątam dostatecznie dobrze. Że zawsze być może będzie jakiś ząb, którego niedostatecznie dobrze doczyszczę. Że zawsze może będzie jakiś trening, którego nie wykonam. Że zawsze będzie jakaś osoba, do której nie zdążę zadzwonić albo której nie zdążę nawet powiedzieć, że ją kocham. I z tą taką myślą, że właśnie możemy nie zdążyć, że możemy nie być, że możemy nie dać rady… może właśnie wtedy powinniśmy usiąść do rzeczywistości i się z nią pogodzić.
PG: Chodzi o taką akceptację w sobie, tak?
PB: Akceptację tej swojej ograniczoności. Ograniczoności również związanej z czasem, tak? No bo my jesteśmy ograniczeni czasem i to właśnie dlatego powiedziałem, że to nie jest tak, że my mamy czas – to bardziej czas nas ma. I że warto sobie pomyśleć właśnie przez pryzmat tego, że w tym określonym czasie da się zrobić to, co się da w głębokim skupieniu, ale nic więcej. Myślę, że największą taką obietnicą technologii, którą przecież sami tworzymy, jest taka myśl, że my możemy właśnie w kilku miejscach być naraz i to też potęguje ten lęk, który nazywamy Fear of Missing Out, czyli FOMO. Bardzo często myśleliśmy o Fear of Missing Out jako o lęku przed tym, że nas omija coś w mediach społecznościowych chociażby. Ale to jest głębsze zjawisko, które polega na tym, że gdy jesteśmy tutaj, omija nas coś innego, co jest poza tym miejscem, w którym teraz jesteśmy. I bardzo często, kiedy prowadzimy z kimś rozmowę, to myślimy sobie, że omija nas tak dużo rzeczy i może tam ukradkiem chociażby by spróbować być w pewnej kontroli nad tym, co się dzieje tam gdzieś indziej. Poza tym jeszcze myślę, że dużo napięć jest związanych z takim… poczuciem i przekonaniem, że jeżeli ja nie robię tych wszystkich rzeczy, to być może po pierwsze, nie jestem dostatecznie wartościową osobą, a po drugie jeśli na przykład nie odpowiadam albo nie reaguję od razu, nie jestem reaktywną osobą, w szczególności na komunikację mailową, Teamsową, Slackową, smsową, to może jestem postrzegany jako osoba mało pomocna.
Najczęściej podczas szkoleń z pracy głębokiej ludzie mówią, że no dobra, ale ja chcę odpowiedzieć na to, dlatego, że jeśli tego nie zrobię, to ktoś może pomyśleć, że nie jestem pomocną osobą. To znaczy, że moją wartość buduje to, jak szybko odpowiadam na czyjeś wołanie o pomoc. I oczywiście zgadzam się, jeśli ktoś jest ratownikiem pogotowia albo jest chirurgiem, to jego wartość w tym sensie wyznacza szybkość reakcji na potrzebę związaną chociażby z pacjentem na SOR-ze. Natomiast nasza wartość nie powinna się obniżać w wielu zawodach, jeśli odpowiemy na to, o co nas ktoś prosi 25 minut później.
PG: Albo w ogóle.
PB: Albo nie odpowiemy.
PG: Ale poczekaj, zaraz przejdziemy do tego. W pracy głębokiej wydaje mi się, że ważne jest mówienie nie.
PB: No to jest w ogóle… decyzje i wybory.
To jest temat,
PG: z którym ja mam duży problem. Ja prawie na wszystko mówię tak i uczę się mówienia nie, ale jest to super trudne, bo mam wrażenie, że jak komuś odmawiam, to właśnie: po pierwsze, mam tą wielką potrzebę bycia pomocną; po drugie, mam wrażenie, że coś mnie ominie ważnego. Może kogoś nie poznam, kogo warto byłoby poznać. Może się czegoś nowego nie dowiem. Wiesz, że jakby… Jakaś okazja na przykład do czegoś. Ale też networking.
PB: No tak, powiem Ci, to cię ominie. Dużo ci cię ominie.
PG: No i to jest straszne, wiesz? To poczucie, że to mnie ominie.
PB: To jest straszne, jeśli się z tym nie pogodzimy. Natomiast nie powinno być straszne, kiedy właśnie się na to zdecydujemy. Pogodzimy, tak? To wiąże się oczywiście z tym, że przede wszystkim zaczęliśmy mieć bardzo dużą świadomość tego, że istnieją inne opcje i że zarówno rozwój technologii, globalizacja i to, że mamy tak wiele opcji dostępnych sprawia, że mówienie nie jest o tyle trudne, że powiedzenie czemuś tak od razu oznacza odrzucenie wszystkich opcji. Myślę, że to było tak, że myśmy przy poprzednim podcaście już stwierdzili, że ja jestem maniakiem języka i ja bardzo lubię przyglądać się temu, jak język wpływa na nasze myślenie i zachowanie. Jeśli chodzi o słowo 'decydować’, to ono pochodzi z łacińskiego ‘decidere’ i oznacza 'odcinać’. Tak brutalnie odcinać. Bo zwróć uwagę, że każdy wybór związany w szczególności z tym, na co chcesz przeznaczyć w głębokim skupieniu jakiś czas, oznacza, że tego czasu nie przeznaczysz na coś innego. Że decyzja o tym, z kim spędzisz życie, oznacza, że nie spędzisz tego życia z wieloma innymi opcjami. Czy przejrzałaś wszystkie? Nie. Czy poznałaś wszystkie? Nie. I wiem teraz, że mówię do osoby, która z mojej wiedzy jest zadowolona z opcji, którą wybrała.
PG: Dwadzieścia lat!
PB: Dwadzieścia lat. Ale bardzo często tak jest, że my boimy się albo nawet podświadomie właśnie mamy ten lęk przed tym, że nas coś omija. I to budzi w nas taki głęboki lęk i duży dyskomfort. I dlatego ten dyskomfort próbujemy sobie w jakiś sposób załatwić jednak robieniem kilku rzeczy naraz. Albo taką próbą pogodzenia tego wszystkiego. Czyli, że da się. A ponieważ znowu technologia nam przychodzi z pomocą, to zaczynamy wpadać w taką pętlę, w której redukujemy to napięcie, no właśnie – próbując robić więcej. Ściskając, zgniatając zdarzenia i czas i kompresując to, co możemy zrobić po to, żeby móc wcisnąć więcej.
Nie wciśniemy nigdy wszystkiego. To jest trochę tak, jak z podróżami. Ja wiem, że są osoby, które marzą o tym, żeby zrealizować swoje tak zwane 'bucket list’, ale te osoby równocześnie realizując swoją bucket list, również muszą się pogodzić z tym, że nie zrealizują podróży do wielu innych miejsc. Że każdy wybór łączy się również z niewybraniem i myślę, że warto wtedy patrzeć na wybór w taki sposób: po pierwsze, że ten wybór może być zgodny z moją wartością i że ten wybór mnie stwarza, czyli wybór tego, co jem, jak przeznaczam czas, z kim rozmawiam jest wyborem, który jest w zgodzie z moimi wartościami i ten wybór mnie stwarza. Czyli jak spędza czas ktoś, kto ma tożsamość czytelnika? Czyta. Ktoś, kto ma tożsamość dobrego rodzica? Spędza czas z dzieckiem, czy też przeznacza czas na wartościowy czas z dzieckiem. I myślę, że po prostu nie da się udawać, że się wybiera bez wybierania. I zawsze będzie ktoś rozczarowany naszą decyzją. Jeżeli komuś powiemy nie, to ten ktoś będzie rozczarowany. Chociaż czasami nie, dlatego że to też nie jest tak, że ludzie od razu…
PG: Nam się czasem wydaje, że ktoś będzie rozczarowany.
PB: Natomiast czasami to jest po prostu nasz wybór. I my też często ulegamy przy tych wyborach tak zwanej opcji domyślnej. To jest taki mechanizm opcji domyślnej, w której domyślnie mamy określoną odpowiedź na jakieś zjawisko. Weźmy chociażby zaproszenie na spotkanie w korporacji. Wiele osób, po pierwsze, domyślnie ustawia je na 60 minut. Prawdopodobnie nie dlatego, że wiedzą, że to spotkanie zajmie, co więcej, nie, że zajmie, że wymagany czas na omówienie tego problemu albo rozwiązania to jest 60 minut, tylko dlatego, że Outlook czy Google Calendar właśnie taką dają opcję domyślną. Teraz dają opcję domyślną 55 minut, żeby niby udawać, że dajemy bufor 5 minut na to, żeby ludzie mogli opróżnić pęcherz pomiędzy spotkaniami, ale to jest opcja domyślna, pierwsza. Potem druga opcja domyślna jest taka, że kogo zaprosić? No dobra, to zaproszę prawie wszystkich, którzy mogą być w jakikolwiek sposób powiązani z tym tematem. A teraz te wszystkie prawdopodobnie osoby, jeśli mają tylko jeszcze niezajęty ten czas, to też domyślnie zaakceptują to spotkanie.
A może właśnie powinniśmy zrobić sobie odwrotną opcję domyślną, bo moją domyślną odpowiedzią jest: nie akceptuję, chyba że… I ja wiem, że to jest trudne, no bo wtedy się włącza: no dobra, ale co powie mój szef? I wiem, znowu, moje życie to jest moje życie, Wasze życie to jest Wasze życie, Twoje życie to jest Twoje życie. Nasze wybory są bardzo często związane z obciążeniem, które jest na przykład związane z jednak jakąś tam hierarchicznie poukładaną organizacją, w której powiedzenie komuś nie, na przykład nie nadgodzinom albo nie odpowiadaniu na maile o 12 w nocy, jednak doprowadziłoby do tego, że ta osoba straciłaby poczucie bezpieczeństwa, więc też się nie będę wymądrzał teraz i mówił: słuchaj, rób sobie opcję domyślną, że nie zgadzasz się na spotkania.
Ale z czasem myślę, że warto się zastanowić, jak to zmieniać i to zarówno na poziomie właśnie kultury organizacyjnej. Ja często, kiedy prowadzę szkolenia z deep work, to oczywiście, że uczestnicy i uczestniczki, osoby uczestniczące po prostu zderzają się potem ze swoją rzeczywistością i te szkolenia wypadają tylko wtedy dobrze, albo w większości wypadają dobrze, jeśli w ogóle organizacja jest gotowa na zmianę, na to, żeby na przykład chociażby dać ludziom jeden dzień bez spotkań, jeden dzień, który przeznaczą na pracę głęboką nad projektami. Tylko to również oznacza to, że te osoby nie tylko muszą mieć wolność zdecydowania, jaki to będzie dzień, ale również te osoby muszą być świadome i wiedzieć, jak mają pracować, żeby pracować głęboko, no i muszą mieć co wtedy robić, czyli charakter ich zadań musi być też taki, który podchodzi pod pracę głęboką. Tylko do tego trzeba mieć zgodę. Ale też taką dorozumianą zgodę wszystkich, nie tylko zespołu, który chce tak pracować, tylko również liderów. A nie tak jak na przykład była pani prezes Yahoo, która powiedziała, że jeżeli zobaczy – to było w trakcie pandemii – że ludzie się nie logują na serwer poczty co 15 minut, to uzna, że nie pracują. No jaką trzeba mieć obsesję kontroli, żeby w ten sposób patrzeć na swój zespół? Jasne, jak ktoś pracuje pod numerem 112 albo jak pracuje na SOR-ze, albo jak pracuje na recepcji w hotelu, to reaktywność jest jednym z miar efektywności jego pracy. Ja bardzo bym nie chciał przyjść do hotelu, w którym musiałbym czekać półtorej godziny, aż ktoś skończy sesję pracy głębokiej na recepcji, studiując, nie wiem, raporty czy analizując ruch gości, po to, żeby się zameldować. Tak samo jak naprawdę wolałbym, żeby ktoś przyjechał, podnosił telefon wtedy, kiedy dzwonię, nie wiem, bo pali się stodoła. Natomiast są miejsca, gdzie naprawdę powinniśmy skończyć z tą taką obsesją reaktywności.
PG: I też dostępności. Wiesz, ja mam takie doświadczenia z mojego miejsca pracy, jednego z, gdzie maile były wysyłane o pierwszej w nocy i dosłownie pięć minut po otrzymaniu maila od ważnych osób w organizacji już te, które były powiedzmy szczebel niżej, odpisywały po pięciu, dziesięciu minutach z jakąś tam analizą, wiesz, super, taką zaawansowaną odpowiedzią i tak dalej. I ja się czułam tym tak strasznie przytłoczona, że ja też powinnam, bo wtedy wypadam gorzej w porównaniu do tych pozostałych.A jest pierwsza w nocy, w sensie – jak ja mam to robić? Czemu ja mam w ogóle to robić? Ja w ogóle powinnam spać już.
PB: Znaczy nie no, spać czy nie spać, to jest w tym sensie Twój wybór, że jeżeli na przykład nie śpisz dlatego, że robisz cokolwiek innego, ale to nie jest Twoim obowiązkiem zawodowym, to może nie musisz spać. Natomiast o ile nie pracujesz na dyżurze, w tym sensie, że jesteś przeznaczoną osobą w dziale IT, która musi akurat dyżurować i musi być reaktywna, to proszę bardzo. Natomiast moim zdaniem to jest po prostu nieetyczne i powinno być prawnie zabronione. To znaczy nie powinno się tego fundować nikomu, Poza oczywiście wymienionymi przykładami. Natomiast ta reaktywność, chociaż czasami wydaje mi się oczywiście, że ta reaktywność też może wynikać właśnie z przekonań, bo Ty powiedziałaś, że jak to widziałaś, to mogłaś nabrać przekonania, że tak się tu pracuje. Przekonania to nie jest coś, co my nabieramy dlatego, że przeczytaliśmy sobie w kodeksie pracy, że mamy przekonanie, że tak mamy pracować. Przekonania w kulturze organizacyjnej biorą się z obserwacji.
Jak ktoś przychodzi do pracy i widzi, że mimo tego, że o 16 kończy się godziny pracy, a nikt nie wstaje od biurka i wszyscy pracują, to nabiera przekonania, że tak się tu pracuje. I w szczególności jeśli będzie nową osobą, to nie będzie protestować. Chociaż przynajmniej z badań wynika, że już pokolenie Z nie tyle co nie protestuje, co po prostu uznaje, że nie trzeba. Odchodzi od biurka i ma do tego pełne prawo. Korporacja to nie jest folwark, a pracownik to nie jest chłop pańszczyźniany, który ma swoje odrobić. To jest umowa, w której się umawiamy na pewne rzeczy. To jest tak samo jak na początku, znowu tylko mówię, to jest moje życie versus Wasze życie i Twoje życie i nie chcę, żeby ktoś tego posłuchał i nagle pomyślał sobie, wow, teraz rewolucja, ale może taka właśnie spokojna, cicha rewolucja, ona się oczywiście dzieje już, tak? We Francji to by nie przeszło. To jest też ciekawe, jak ostatnio mój dobry kolega Jakub Biel, którego pozdrawiam, powiedział mi, że dotarł do analizy, które pokazują z jakiego powodu w Polsce bardzo szybko zyskały popularność diety cateringowe, różnego rodzaju, pudełkowe. A w takich miejscach jak chociażby Francja czy Hiszpania albo Włochy szału nie ma. I teraz ktoś może pomyśleć, no dobra, może są takie różnice międzykulturowe, może tam po prostu nikomu się nie chce, ale nie. Chodzi o to, że my w większości, nie wszyscy, ale wychowani w takiej kulturze zapierdzielu, postrzegamy jedzenie jako jedynie narzędzie do dalszego funkcjonowania, a nie jako czas spędzony na jedzeniu. Czyli jedzenie nie jest czymś, na co się wygospodaruje w ciągu dnia półtorej godziny, żeby wyjść z kolegami z pracy na przerwę lunchową albo pójść do restauracji albo pójść nawet do domu, co we Francji jest jednak prawie zawsze regułą. Dlatego tam diety cateringowe się po prostu nie sprawdzają, bo nikt nie wpadłby na taki pomysł, żeby optymalizować ten akurat obszar życia i wyciąć sobie przyjemność przerwy lunchowej i zastąpić ją po prostu szybkim odgrzaniem czegoś w mikrofalówce i jeszcze zabraniem tego do biurka, żeby broń Boże nie robić tylko jednej rzeczy naraz, a tą jedną rzeczą byłoby jedzenie. Ja też się sam złapałem na tym, że bardzo trudno mi jest pójść teraz na spacer, który jest tylko spacerem, bez słuchania podcastu albo bez słuchania audiobooka, po to, żeby ten czas był wykorzystany na to, żeby poszerzać swoją wiedzę, szukać inspiracji do materiału.
Więc to też nie jest tak, że ja nie ulegam temu. I też nie jestem wcale za tym, żeby absolutnie każdą rzecz robić tylko w trybie monotaskingu. Ale czasami może warto przynajmniej w tych najważniejszych właśnie zrobić monotasking. Niech czas z dzieckiem, jeśli mamy dziecko i chcemy go przeznaczyć z dzieckiem, niech będzie monotaskingiem. Niech czas na przygotowywaniu prezentacji będzie czasem na przygotowywaniu prezentacji. Niech czas na pisanie maile będzie tylko czasem na pisanie maili. Niech czas na gotowanie będzie tylko czasem na gotowanie, a nie na równocześnie robienie kilku rzeczy naraz. No i ktoś wtedy powie, no dobra, ale jak to wszystko pogodzić? I znowu, wiem, nie mamy wszyscy tego samego luksusu i oczywiście obiektywnie można powiedzieć, każdy ma 168 godzin w tygodniu, 24×7, Beyonce tak ma oprawę, Oprah Winfrey tak ma, Ty tak masz, każdy z Was tak ma. No tak, tak. Ale nie.
I sam fakt, że na przykład nie mam dzieci, też kształtuje to, jaki mam tryb życia. Zresztą ostatnio słuchałem bardzo ciekawych materiałów dotyczących tego, dlaczego milenialsi i młodsi milenialsi obawiają się macierzyństwa. Głównie ze względu na to, że właśnie są przerażone perspektywą tego, że macierzyństwo będzie konsumowało czas. I ja to przerażenie mogę zrozumieć, bo…
PG: Tak jest.
PB: Bo tak jest. I oczywiście, że to jest wybór, który jest ważny i powinien być zawsze wyborem tych osób, które się na to decydują i nigdy nie powinien być ani w żaden sposób warunkowany przez władzę, ale ten wybór może być w jakiś sposób ułatwiany, jeśli odpowiednie polityki społeczne po prostu sprawią, że to wychowywanie będzie prostsze. W Stanach nie ma urlopu macierzyńskiego. To jest jeden z niewielu krajów rozwiniętych, jeśli nie jedyny, w którym nie ma urlopów macierzyńskich płatnych.
PG: Chyba kilka tygodni masz?
PB: Tak, ale one są bezpłatne, z tego co wiem. Znaczy, że po prostu radź sobie sam. I jeśli oczywiście masz na tyle dużo zasobów i wracasz z płaskim brzuchem na swój profil instagramowy, który obserwuje 7 milionów ludzi, bo dzieckiem zajmuje się mamka, no to spoko, ale jest mnóstwo ludzi, którzy są w kategorii biedni pracujący. Czyli to nie są osoby, które są leniwe i żyją na socjalu, tylko są na kilku etatach. W Polsce niestety ta grupa też jest duża i tej grupie nigdy bym nie spojrzał prosto w twarz mówiąc, słuchaj, wiesz co, korzystaj tak świetnie i świadomie ze swoich zasobów czasu i w głębokim skupieniu wykonuj czynności. Bo jeżeli taka osoba rzeczywiście próbuje pogodzić kilka rzeczy naraz, łapać kilka srok za ogon z powodu swojej sytuacji ekonomicznej, to będę ostatnią osobą, która powie, że sam sobie jesteś winien czy winna, bo tak nie jest. Więc proszę moich kolegów, w szczególności neoliberałów, żeby naprawdę zastanowili się nad tym, skąd oni mają to, co mają i nie autowaloryzowali się tak mocno. Ale wracając do tego rozproszenia. To nie jest tak, że nas rzeczywistość rozprasza. I to też jest ciekawe.
PG: To nasz własny mózg, nasze myśli?
PB: My uciekamy w te rozproszenia czasami.
PG: Wiesz co, też się nad tym zastanawiałam. W ogóle czytałam tekst na Twoim blogu, ten 40-minutowy i miałam dużo przemyśleń. W ogóle czytałam ten tekst dwa razy, już kiedyś, myślę, że jakiś dobry rok temu, jeśli nawet nie wcześniej i wczoraj, jeszcze przed rozmową i też myślę sobie, że najłatwiej się rozpraszam różnymi rzeczami wokół, kiedy jednak mi jest z czymś trudno, bo dochodzę do jakiegoś punktu w trakcie robienia prezentacji, przygotowywania wystąpienia, że ja nie wiem dalej, co mam zrobić. I wtedy automatycznie biorę…
PB: Albo nie jesteś na 100% pewna, czy to jest dobry kierunek.
PG: Tak, albo nie wiem, czy to jest dobre rozwiązanie, więc biorę automatycznie ten telefon i zaczynam coś w nim robić. I ja zauważyłam gdzieś to, wiesz, tą praktykę, że to się dzieje.
PB: No tak, no bo jednym z podstawowych mechanizmów naszego działania jest taki mechanizm napięcia i ulgi. I bardzo często, kiedy my myślimy, czy też planujemy przyszłość, to planujemy ją nad wyraz optymistycznie. To znaczy, że to nasze przyszłe ja, po pierwsze, siada sobie na przykład do przygotowania pracy, albo wstaje wcześnie rano, albo przygotowuje sobie doskonały posiłek z zupełnie nieprzetworzonego jedzenia. Remontuje dom na wsi bez żadnego wysiłku i kłopotów, albo robi trening,
PG: Ja sobie siedzę, czasami mówię, dobra, dzisiaj tego nie zrobię, ale jutro jak na tym usiądę, to będzie ta praca tak wyglądać super, no już nie mogę się doczekać.
PB: Jutro jest cudowną przestrzenią, gdzie lądują w większości nasze wszystkie nadzieje, tylko że one potem zderzają się z teraźniejszością. I w teraźniejszości nagle okazuje się, że to, co zaczynamy robić, nie jest ani łatwe, ani czasami fascynujące tak, jakbyśmy chcieli, ani nie jest proste. W wielu zawodach, w szczególności w przeszłości, kiedy to były główne zawody takie, no, rzemieślnicze, albo po prostu rolnicze, to mieliśmy natychmiastową informację zwrotną, dotyczącą tego, czy to, co robimy, robimy dobrze. Mieliśmy też wszystkie procesy, które, no, poniekąd wynikały jedne z drugiego. Bo jakby każda praca rolnicza charakteryzowała się tym, że w większości no jak człowiek orał, to widział ,ile zaorał i ile jeszcze przed nim. I widział informację zwrotną zaorania. Jak piekarz piekł chleb w tradycyjny sposób, to widział, miał informację zwrotną na temat tego, co się dzieje, jak wyrasta ciasto, jak to ciasto potem się piecze. A w wielu zawodach, teraz w szczególności, tych takich intelektualnych, trudnych, w których czasami po pierwsze wcale nie widzimy informacji zwrotnej natychmiast, czy to jest dobrze, czy to jest źle. Bardzo często nagroda jest odroczona albo co więcej, my nawet nigdy tej nagrody nie zobaczymy, bo jesteśmy tylko jakimś wycinkiem danego procesu, więc nigdy nie zobaczymy tego sukcesu i tego efektu. Co więcej, nie mamy też zawsze takiej pewności co do kolejności kroków, które mamy wykonać. Czasami też to się jeszcze zderza z naszym poczuciem perfekcjonizmu, czyli taką potrzebą, żeby robić coś bardzo dobrze albo po prostu najlepiej. I nagle okazuje się, że ta rzeczywistość, w której mamy to robić, boli. A jak boli, to jest napięcie, a jak napięcie, to trzeba uciekać. I wtedy nagle pojawia się powiadomienie z maila albo z telefonu i wtedy: woow, super. I trudno pewnie myśleć o smartfonie jako o źródle natychmiastowej gratyfikacji, jeśli tą gratyfikacją jest mail od szefa albo nawet z Urzędu Skarbowego. Ale to jest przynajmniej coś, na co możemy się przerzucić, uciec od tego, co nas uwiera w tej rzeczywistości i uciec tam, gdzie w zasadzie nagroda jest gwarantowana. Też często się zdarza jednak natychmiastowa, bo chociażby odpowiedzenie na tę wiadomość, nie wiem, okej, dzięki, zajmę się tym, to już jest takie małe poklepanie się po ramionku, nie? Jesteś świetny, zrobiłeś to, odpowiedziałeś. I podobną też funkcję mają czasami listy zadań i listy zadań nieprzetłumaczone na język czasu, to jest właśnie takie, taka modlitwa do jutra, nie? Czyli my patrzymy na to i mówimy, okej, dobra, lista zadań też jest cierpliwa, bo obojętnie kto do nas przyjdzie i nie podejdzie, to powie, zrób to, zrób tamto, zajmij się tym, my dopisujemy to. Albo nawet nam samym wpada pomysł do głowy, a, świetnie by było jeszcze to dodać do listy zadań. Tylko te zadania, bardzo często zsumowane, jeśli byśmy przetłumaczyli je na język czasu, przekraczają dawno 48 godzin, mimo że są przeznaczone na mniej więcej 6-8 godzin, które mamy w danym dniu, na daną pracę. I co robimy potem? No z dużym jednak poczuciem wstydu i napięcia musimy je przerzucić na drugi dzień. Tylko, że ten drugi dzień ma już swoje troski, swoje zadania i swoje pomysły. I dlatego myślę, że jednym z takich najważniejszych kroków, żeby przyjrzeć się w ogóle sobie w czasie, jest jednak tłumaczenie zadań na język czasu. Ale też nie takie, w którym zablokujemy każdą absolutnie minutę i sekundę swojego życia.
PG: Chciałam o to zapytać – czy warto jest planować każdą minutę swojego dnia, ale tą taką roboczą, nie?
PB: Ostatnio dowiedziałem się, z czego to w ogóle może wynikać, jaki jest taki pierwszy kulturowy zapis, który mamy. Mnich benedyktyński jak się rozejrzał po klasztorze, to wiedział, która jest godzina bez zegarka, bo jeśli wszyscy wykonywali jakąś czynność w tym czasie, to wiadomo była, która jest pora. Wszyscy wstawali o tej samej porze, pierwsze pół godziny to pierwsza modlitwa, potem jakaś kolejna modlitwa, potem posiłek. Każda minuta była dedykowana, przeznaczona jakiemuś zadaniu. I to był rytm, który im ustalał życie. I pewnie dobrze i pewnie fajnie dla mnichów benedyktyńskich i dla takiego poczucia rytuału i takiego absolutnego przeznaczenia swego życia akurat celowi wyższemu, którym był oczywiście w tamtej sytuacji i w kontekście Bóg. Natomiast teraz myślę, że sam wpadłem w pewnym momencie w taką pułapkę zbytniego przywiązywania się do blokowania sobie czasu i zauważyłem, że czasem mam nawet taką panikę, kiedy nagle jest taki dzień, który jest po prostu pusty, a jak pusty to znaczy, że nie jest wartościowy, to znaczy, że ja nie wkładam w ten dzień siebie i nie zamieniam go w jakąś korzyść. W sumie nie do końca nawet mógłbym wiedzieć zawsze na jaką, ale na jakąś. Tego się uczę teraz, żeby nie planować, ale jednak na te rzeczy, które chcę zrealizować, blokuję czas. Jeśli piszę książkę, to niezmiennie, prawie każdego dnia, wyjąwszy jakieś sytuacje, w których naprawdę nie mogę albo nie chcę, to jest to 90 minut pisania na pierwszym etapie pisania książki, 90 minut pisania dziennie, czy mi się tego chce, czy nie. Bo czekanie na chcenie i motywację w przypadku jakiejkolwiek działalności jest z góry skazane na porażkę, dlatego że… Ona nie przyjdzie. Chęć nie przyjdzie. Chęć jest, ale zazwyczaj odnosi się do przyszłości. Ale w momencie, kiedy mamy coś robić, to ta chęć często znika, bo motywacja jest bardzo silnie motywowana emocjonalnie. Dlatego nie mamy co na nią liczyć. Musimy liczyć właśnie na to, że sobie przysięgliśmy, zobowiązaliśmy się do siebie, na przykład zapisując ten blok czasu w kalendarzu, że siadam na tyłku i piszę. A jeśli to nie działa? Nie działa, to piszesz źle, ale potem przeredagujesz. Ale w większości sytuacji będzie działać. To jest tak samo, jak wtedy, gdy pracuję nad prezentacją dla I Love Marketing. Przez jakiś określony czas – i tutaj pozdrowienia dla Kuby Biela, z którym tak pracowałem również, bo w duecie – po prostu mieliśmy przeznaczony czas co drugi dzień, a potem prawie codziennie na pracę nad prezentacją. Przeznaczony na tę pracę. A nie czekanie, aż się pojawi inspiracja i muza. Fajnie o tym mówi Elisabeth Gilbert w jednym z TED Talków. Mówi, że owszem, można czekać na muzę, ale z drugiej strony może lepiej jest po prostu usiąść I pracować. I jak ta muza, inspiracja się nie pojawi, to przynajmniej możesz powiedzieć: okej, to gdzie jesteś?Ja przynajmniej dotrzymałem swojej obietnicy, usiadłem na tyłku i pisałem, a Ty gdzie jesteś, muzo? A jak czekamy na muzę, to możemy oboje nigdy nie usiąść do tego, tak? I to nie oznacza, że w ogóle nie należy szukać inspiracji, tylko że raczej inspiracje warto szukać pewnie nie podczas pisania przede wszystkim. Pisanie jest po prostu rzemiosłem, ale tak samo jak przygotowywanie, raportowanie, a nawet odpisywanie na maile. Przeznaczać czas na to, co chcemy zrealizować, co chcemy zrobić. Ja nauczyłem się też tego, żeby przeznaczać sobie czas na relacje, przeznaczać sobie czas na wolność wyboru związanego z tym, jak chcę spędzać czas wolny właśnie.
PG: Co to znaczy przeznaczać czas na relacje? Bo mi się wydaje, jakby relacje się po prostu toczyły, nie? One są.
PB: Znaczy no są, oczywiście są, ale można też na przykład pomyśleć w kategorii, że jeżeli nie zablokuję sobie czasu na rozmowę, na rozmowę albo na bycie z moją społecznością na przykład, ale mówię tutaj na przykład nie o społeczności mojego chóru ewangelickiego, który pozdrawiam serdecznie bardzo, to będzie mi najłatwiej tego nie zrobić. Znaczy te rzeczy, które nam czasami umykają, no to są właśnie te związane z relacjami, bo my mamy często przekonanie, że ponieważ one są, to one będą, tylko że no one są, ale żeby one bardziej były, no to potrzebują czasu. A skoro potrzebują czasu, no to trzeba go mieć.
PG: Jakiejś też dbałości potrzebują, nie?
PB: Dbałości, tak. No to może być w postaci jednego wspólnego posiłku. Jeżeli nie da rady zrobić jednego wspólnego posiłku typu obiad, to może wspólne śniadanie. Jeżeli nie wspólne śniadanie, to może wspólny wieczorny posiłek. Jeżeli nie wspólny wieczorny posiłek, to chociażby rytuał grania w ukochaną grę wideo. Ja najlepszy czas na budowanie relacji, jak wspominam z moim partnerem, to był czas, kiedy graliśmy we wspaniałą grę na PlayStation i kiedy ja uczyłem się grać w ogóle na PlayStation, on wykazywał się niewiarygodną cierpliwością, żeby mnie tego PlayStation uczyć i przy niektórych zadaniach, kiedy ja zasłaniałem oczy, że nie potrafię tego zrobić, on je wykonywał za dwóch. Ale to był czas jasny, to był czas gry, ale to był też czas, który był zaplanowany takim wieczornym rytuałem. I to może być wspólne oglądanie, to może być wspólne milczenie, ale żeby jednak mieć świadomość, że to się zdarzy, albo że jest opcja domyślna, o której już mówiłem i ta opcja domyślna jest: w tym czasie mówię tak domyślnie temu.
No to jest tak, jak ja mam tę opcję domyślną z treningami porannymi. To nie jest tak, że ja się budzę i się zastanawiam, czy mi się chce, czy mi się nie chce. Zapewniam was wszystkich, że mi się prawie nigdy nie chce. To nie jest tak, że…
PG: Ooo, to już mi lepiej!
PB: To nie jest tak, że mi się chce, mi się nie chce, tylko, że moja opcja domyślna jest taka, że po prostu robię trening i potem w trakcie już mi się zaczyna chcieć. To jest tak samo, że mi się nie chce pisać. O wiele przyjemniej się myśli o pisaniu. Uwielbiam myśleć o pisaniu. Uwielbiam mieć napisaną książkę. Ta wizja tego, że ktoś siada sobie w gabinecie w swoim wiejskim domu z widokiem na ogród i w tym wiejskim domu zaczyna pisać na laptopie i słowa wylewają się z niego po prostu jak u Stephena Kinga. Bezproblemowo. Podejrzewam, że Stephen King jednak też się męczy. I to jest dobra męka, tak? Tylko trzeba się też pogodzić z tym, że to właśnie jest trudne, nudne, żmudne, czasami nieciekawe, czasami uwiera. Potem i tak przejdzie przez redakcję. Ja też bardzo nie lubię tego powiedzenia, że wybierz pracę, którą kochasz i wtedy ani jednego dnia nie pójdziesz do pracy. To jest takie… pięknie upraszcza rzeczywistość. Ale co to tak naprawdę oznacza? W każdej pracy, bez względu na to, jakbyśmy ją nie kochali, są rzeczy, które są trudne, nudne i żmudne, tak?
PG: Tak, kiwam głową. Tak, tak, oczywiście. Ja kocham swoją pracę, ale jakieś elementy swojej pracy sprawiają mi trudność i trudno mi się za nie zabrać. Ich po prostu nie lubię.
PB: I to też nie jest tak, że te dwie rzeczy się wykluczają. Ja kocham swoją pracę. Kocham uczyć, szkolić. Ale czasami też jest tak, że przed startem szkolenia nie zawsze mi się chce. I nie mówię tego dlatego, żeby ktoś teraz pomyślał: Boże, jak Ci się nie chce, to przestań to robić. Nie. Tylko żeby upewnić was wszystkich, że wielu ludziom się po prostu nie chce i to też jest okej, że się nie chce. To nie jest zdjęcie ze Stocka, na którym dział marketingu podskakuje w jednym rytmie, bo wymyślił jakąś genialną kampanię albo że ktoś rysuje na tablicy żarówkę i pisze obok niej idea i to jest takie świetne i uśmiechnięte. Żeby cokolwiek człowiek mógł robić, żeby bardzo dobrze to robił, potrzebuje z jednej strony motywacji, która jest ważna. Motywacja jest istotna, ale też jej nie przeceniajmy. Motywacja nie załatwi wszystkiego. 100% ludzi, którzy mają motywację do zmiany 31 grudnia na 1 stycznia, czyli w klubie zwanym 'kolejny rok, kolejna szansa na to, żeby zapomnieć o tym, jaką beznadziejną się osobą było i przywitać się z fantastyczną osobą, którą się będzie’, to wszystkie te osoby są zmotywowane.
Nie znam osoby, która by nie chciała tego, o co sobie obiecuję, ale to nie wystarcza. I potem jest też drugi warunek, o którym pisze BJ Faulk, czyli warunek możliwości. Czyli to, co chcę zrobić, musi być w zasięgu moich możliwości. Fizycznych, materialnych, intelektualnych. Jeżeli postawię sobie za dużą tę zmianę przed sobą, to po prostu się przewrócę i co więcej niestety w naszej kulturze skieruję winę na siebie, że to jest moja wina, że jakoś niewystarczająco coś dobrze zrobiłem, skoro nie daję rady mieć wszystkiego czy robić wszystko.
Potem jest jeszcze trzecia rzecz, taka typowo behawioralna, czyli bodziec, który nam przypomni o tym, że oto właśnie mamy to robić, co chcemy robić i to co jest w zasięgu naszej możliwości. I to jest to, co często mówię też ludziom w pracy głębokiej. Jeżeli chcesz zacząć pracę w głębokim skupieniu, szukać opcji, to może na początek wyznacz sobie 25 minut na pracę głęboką, bo to prawdopodobnie jest taka opcja. Zaznacz ją w kalendarzu optymalnie wtedy, ten czas. Poszerz go pewnie do pół godziny, kiedy jest niskie prawdopodobieństwo, że ktoś Ci będzie przeszkadzać, tak żeby na początku jednak nie pracować w trudnych warunkach i ustaw sobie przypomnienia, w tym przypadku może to być przypomnienie z kalendarza i zacznij to robić bez względu na to, czy Ci się chce w tym czasie, czy nie i po prostu zobacz i obserwuj się. Nie wyznaczaj sobie od razu celu na to, że nagle się skupisz na 8 godzin, bo się prawdopodobnie nie skupisz.
PG: Okej, bo zakładam, że to też jest jakiś proces, że na początku, jeśli w taki sposób nie pracowaliśmy, no to możemy zacząć od pół godziny, a potem na przestrzeni czasu, jeśli to nam wychodzi, czujemy się w tym dobrze, to zwiększać ten czas, na przykład do godziny.
PB: Tak, zwiększać ten czas, ale też oczywiście wtedy, kiedy wiemy, co chcemy w tym czasie osiągnąć i zrobić. Natomiast u większości ludzi szukanie tego czasu będzie w pierwszej kolejności poszukaniem takiego swojego optimum. I tutaj prawdopodobnie dla dużej części ludzi jednak to będzie w pierwszej części dnia, chociaż zgodzę się, na pewno są takie osoby, które znajdą wyższy potencjał intelektualny w drugiej części. Zderzenie tego optimum z tym, co jest wykonalne w ramach organizacji albo kontekstu, w którym pracujemy: ma opiekę w domu nad dzieckiem i nawet jeśli jego optimum występuje w pierwszej części dnia, ale akurat dziecko się zderza z tym optimum, no to nie ma siły, żeby to wtedy wykonać. No a trzecią rzeczą będzie tworzenie sobie kontekstu, który będzie wpływał na nasze zachowanie. My bardzo często zapominamy o tym, że to kontekst kształtuje nasze zachowania niezmiernie mocno i że dobrze przygotowane środowisko może nam sprzyjać, a fatalnie przygotowane środowisko albo w ogóle nieprzygotowane środowisko będzie naszym wrogiem.
PG: Co masz na myśli mówiąc o środowisku? Tą przestrzeń fizyczną?
PB: Przestrzeń fizyczną, ale też wirtualną prawdopodobnie, w tym wypadku, jak pracujemy. Zwróćcie uwagę, że większość osób kiedy wchodzi do kontekstu biblioteka, to ścisza głos. Ten kontekst nagle wpływa na nasze zachowanie. Chciałbym, żeby tak było w strefie ciszy w Pendolino. Nie zawsze tak jest. Wiele osób już to robi, ale niektórzy nagle wchodzą w ten kontekst i uważają, że świetnym pomysłem jest gadanie. Trochę chyba, żeby uniknąć napięcia związanego z ciszą. Apeluję, jeśli jedziecie strefą ciszy w Pendolino i odczuwacie napięcie związane z ciszą, pogódźcie się z tym napięciem. A jeśli chcecie je rozładować, wyjdźcie. Ale nie z pociągu, możecie wyjść z przedziału. Dobra, wracamy.
PG: Ja się wywodzę z domu, w którym ciągle był włączony telewizor albo radio. Mam wrażenie, że w ogóle to bycie w ciszy, jakkolwiek w domu, było czymś takim dziwnym, trudnym.
PB: To też jest dyskomfort, bo nagle się okazuje, że trzeba myśleć, a myśli są straszne. No nie, bo żartuję oczywiście, nie zawsze są straszne. Bywają straszne. Więc to napięcie takie związane z tym, że właśnie nagle oto jest cisza albo wolna przestrzeń może być dla nas problematyczne. Więc kontekst wpływa na nasze zachowanie. Warto więc być może też… Poszukać sobie na pierwszym etapie w ramach takiego eksperymentu obserwacji, co ma największy potencjał rozpraszania nas i podzielić sobie to na takie bodźce zewnętrzne i wewnętrzne. Te zewnętrzne będzie łatwiej nam w większości zaobserwować, no bo to będzie właśnie powiadomienie, kolega, który uzna, że świetnym pomysłem będzie, żeby nas zaczepić w drodze po kawę, szef, który wpadnie i mimo zamkniętych drzwi nam przekaże jakiś bardzo ważny komunikat, być może telefon z przedszkola. I wtedy telefon z przedszkola może wygrać z każdą głęboką pracą, dlatego że może być ważny.
PG: U mnie wygrywa ze wszystkim. No bo prawdopodobnie to jest ważna informacja. Bo najprawdopodobniej muszę się zbierać i jechać do przedszkola.
PB: No tak, i to też jest kwestia pewnych priorytetów i wyborów i nie można się czuć z nimi źle. Tak jak mówię, są bodźce, których nie należy ignorować. Tak samo jak są bodźce, których nie należy eliminować. Zawsze jak prowadzę szkolenie i mówię o tym, że część bodźców zewnętrznych możemy w pewnym stopniu eliminować na czas pracy głębokiej, czyli na przykład wyciszyć powiadomienia, pracować na pełnym ekranie, żeby nie widzieć wszystkich innych zakładek albo aplikacji nawet pracujących w tle. No ale na przykład jak przechodzimy do zwierząt domowych i dzieci na home office, to tych bodźców Państwo nie eliminujemy. Zostawiamy je takimi jakimi są. I tutaj też trzeba o tym pamiętać. Natomiast bodźce też mogą być takim fajnym sygnałem dla naszego mózgu. Takim, który prawie nas warunkuje klasycznie, czyli poszukać sobie takiego zestawu bodźców, który będzie nas warunkował do lepszego wchodzenia w stan pracy głębokiej. Tak jak… sygnał, czy też dżingiel Netflixa, albo Apple TV warunkuje nasz mózg do… znaczy jest sygnałem dla naszego mózgu, oho, rozrywka. Zwróćmy uwagę, że to są platformy, które po prostu do perfekcji opanowały to i mają ten dżingiel, który jest bardzo jasnym sygnałem, tak? Tak samo jak, nie wiem, sygnałem dla wielu osób, bodźcem zapachowym mandarynki, oho, święta.
I tak samo możemy sobie wykształtować – nie chciałbym, żeby ktokolwiek poczuł się urażony tym porównaniem, ale trochę tak jak psa Pawłowa, trochę tak uwarunkować klasycznie do tego, żeby no nie się ślinić, ale po prostu głęboko pracować. I można to zrobić zestawem bodźców, na przykład.
PG: Może to być świeżo zaparzona kawa albo matcha na przykład?
PB: Tak, ale żeby to była zawsze matcha. To znaczy, żeby to zawsze była matcha i żebyśmy wtedy zdecydowali o takim wyborze i takim wręcz rytualnym, że praca głęboka wiąże się ze smakiem i zapachem matcha. Być może wiąże się też z zapachem trawy cytrynowej na przykład, albo pomarańczy, albo bergamotki, tak?
PG: Tak, bo odpalam jakieś olejki zapachowe na przykład, nie?
PB: Tak, ale żeby to zawsze było to samo. No i pewnie nie polecam lawendy, żeby ktoś tam nie miał zbyt dużego chillu przy tej pracy głębokiej, bo praca głęboka jednak wymaga więcej czujności, skupionej uwagi i wymaga pełnej neurochemii w mózgu, o której pewnie za chwilę powiemy. A więc mamy teraz tak, możemy sobie ten bodziec zapachowy, smakowy, warto też postawić na jakiś charakterystyczny bodziec dźwiękowy, który jakby rozpoczyna tę sesję rytualnie i żeby z nowsza on był powtarzalny, tak? I tutaj oczywiście trochę tak jak tytuł filmu Woody’ego Allena: cokolwiek działa, czyli tam whatever works, można sobie postawić na to, co się lubi, tylko żeby to było właśnie powtarzalne.
U mnie start sesji pracy głębokiej wyznacza pierwszy utwór ze ścieżki dźwiękowej filmu “World Word Z” z Bradem Pittem i to jest taka wariacja na temat szwedzkiego, skandynawskiego kompozytora i puszczam to i prawie, że mój mózg od razu reaguje głębszym skupieniem. Ale oczywiście to może być coś innego, jak ktoś chce, żeby to było Rammstein albo Britney Spears, to proszę bardzo, ja nie mogę pracować głęboko przy muzyce, która ma słowa. Słowa mnie po prostu zawsze odciągają, tak? I to też jest istotne, warto to u siebie zaobserwować.
PG: A czy w ogóle możliwa jest praca głęboka przy ciągłej muzyce?
PB: Myślę, że to bardzo zależy od tego, jak mamy, dlatego, że są osoby, które mają wyższy potencjał do pracy przy jakiegoś rodzaju… nie chcę powiedzieć hałasie, chociaż tak naprawdę może być na przykład pink noise czy brown noise, brązowy hałas, szum bardziej, tak? I są osoby, które na przykład świetnie reagują na to, żeby był taki gwar kawiarni, z którego nie wyłapują poszczególnych słów, ale mają go jako taki krajobraz muzyczny. Ja często też pracuję przy krajobrazach muzycznych, którzy tworzą inżynierowie z firmy Endel, które są… no w dużym stopniu wsparte badaniami na temat tego, co może na nas dobrze działać i tym się posiłkuję. Ta aplikacja jest płatna, owszem, wiem, ale na przykład na Spotify, jak ktoś korzysta, to są też bezpłatne krajobrazy muzyczne, których można posłuchać, jakże to piękna nazwa, krajobraz muzyczny.
Ale podejrzewam, że mogą być też osoby, którym nie przeszkadza… tylko że znowu, pytanie, czy na pewno nie przeszkadza, czy deklarują, że nie przeszkadza, bo tutaj byłbym zawsze też ostrożny. To jest tak, że ktoś może im powiedzieć, że on przy, nie wiem, przy radiu, którego nazwy teraz nie pomnę, ale gdzie jest jakaś taka łupanina disco-wakacyjna, że on świetnie pracuje przy takim radio, ale to jest deklaracja, czy na pewno świetnie, a może by tak zrobić eksperyment, jakby to wyglądało bez tego radia i rzeczywiście zaobserwować, jaki jest poziom skupienia, czas reakcji? Więc to są bodźce, plus jeszcze to, jak możemy pomóc sobie, no właśnie, neurochemicznie.
PG: Jak?
PB: Do dobrego skupienia potrzebujemy takiej równowagi kilku substancji w mózgu i każdy ma do nich, znaczy prawdopodobnie każdy, ma do nich równy dostęp, taki demokratyczny, w tym sensie, że jeśli nie ma jakichś wysokich niedoborów spowodowanych na przykład chorobą, to to jest coś, do czego mamy dostęp. To będzie adrenalina albo epinefryna, w zależności jak sobie ją nazwiemy, to będzie acetylocholina, która jest neuromodulatorem. Będzie też dopamina, która może działać albo w układzie przyjemności, albo w układzie kontroli i będzie też odpowiednia dawka kortyzolu – ale taka zdrowa, która zapewni nam skupienie, ale która nie spowoduje u nas przepalenia, zwłaszcza, że kortyzol jest, zresztą te hormony są też związane z reakcją stresową, nawet dopamina, natomiast one wszystkie spełniają swoje funkcje. I tak na przykład acetylocholina, która jest neuromodulatorem, czyli sprawia trochę jak taki wodzirej, że wszystkie neurony z jakimś odpowiednim klastrem, odpowiedzialne za jakiś typ zajęć, tańczą razem, mówi: teraz Ty tańczysz, teraz wy tańczycie. Acetylocholina jest pochodnym, jest estrem choliny i dostarczamy ją sobie, cholinę, z pożywieniem. Dla mięsożerców, no o tyle dobra wiadomość, że z mięsem sobie dostarczacie, na przykład jakaś wątróbka to też. Dla niemięsożerców, w tym mnie, też dobra wiadomość, są rośliny strączkowe, są zboża, jest ryż. W zupełności wystarczy, więc to jest acetylocholina.
Natomiast czasami żartuję, że w ogóle najlepszym sposobem na rozpoczęcie sesji pracy głębokiej, to przed sesją pracy głębokiej jest wejście na do 90 minut… Przepraszam, sekund, nie musimy być Wimem Hofem, na 90 sekund do lodowatej wody.
PG: Czyli co, lodowaty prysznic?
PB: Prysznic pewnie też, ale ja akurat wolę balie z lodowatą wodą. Z prysznicem wydaje mi się, że jest łatwiej tak czmychać, a z lodowatej wody, jak się wejdzie do niej, to się trwa w niej. I zjeść miskę risotto z parmezanem i wypić dobre espresso. I teraz już wyjaśniam, dlaczego.
PG: I to wszystko przed tą pracą głęboką?
PB: Tak, tak, w ramach takiego rytuału przygotowania się. I teraz powiem, dlaczego większość osób prawdopodobnie pomyśli sobie, że zwariowałem. Po pierwsze, my potrzebujemy równowagi tych substancji. I kortyzol, i adrenalina to są substancje, które wydzielają się do określonych poziomów w naszym mózgu, również w zderzeniu ze stresorem. I teraz – stresory mogą być różne, ale ten stresor związany właśnie z zimnem, z lodowatą wodą, jest stresorem, który pozwala nam uwolnić adrenalinę i kortyzol w dobrych, zdrowych poziomach i dłużej utrzymać ten poziom, ale także pozwala na uwolnienie dopaminy właśnie w układzie kontroli, a nie nagrody.
Bo to nie jest nagroda, to nie jest tak, że my wchodzimy, to nie jest wejście do przyjemnej, ciepłej kąpieli i masaż olejkami, nie, to nie jest ta dopamina, to jest dopamina w układzie kontroli. I ona też się dłużej utrzymuje. No i oczywiście można sobie powiedzieć, no dobra, to dlaczego nie coś innego? Może skakać na bungee, może pokłócić się z sąsiadem, może zderzyć się z kimś na parkingu.
PG: Pokłócić się z partnerem i potem siadać do pracy głębokiej.
PB: Tylko obawiam się, że po pierwsze to by były takie sposoby, które mogłyby dawać różne poziomy tych substancji, mogłyby też być szkodliwe dla nas i dla naszych relacji. Ktoś ostatnio podsunął mi, że może by zweryfikować, i tego jeszcze nie zrobiłem, przyznaję, działanie z kolei wpływ bardzo ostrych potraw, dlatego że ostra potrawa to też jest taki stresor, który może mieć, tylko że mówię, nie zweryfikowałem tego, jeszcze nie sprawdzałem badawczo. I teraz ta lodowata woda dla mnie to też jest pewnego rodzaju taka medytacja dyskomfortu. Bo to nie jest tak, że mi się chce tam wchodzić, to nie jest tak, że jak ja tam wejdę, to w pierwszej sekundzie mój mózg będzie skakał po prostu z radości, ale właśnie to przekonanie siebie, że to jest ten dyskomfort, na który ja celowo, świadomie się wystawiam po to, żeby odnaleźć siebie w nim, tak medytacyjnie bardzo. I podkreślam – po pierwsze, tylko i wyłącznie osoby, które mają pewność, że ich zdrowie na to pozwala, to znaczy nikomu bym nigdy nie polecał lodowatej kąpieli tak na hurra, bo ktoś może mieć kłopoty z układem krwionośnym, ktoś może mieć kłopoty z układem moczowym, z nerkami, możemy mieć nawet jakieś ukryte rzeczy, o których nie wiemy, więc: trzeba zrobić badania. To jest tak jak przed bieganiem czy maratonem, tak? No, ludzie umierają na maratonach bardzo często dlatego, że mają ukryte wady, o których nie wiedzieli. A nie dlatego, że maratony są śmiertelne same w sobie. Tak samo lodowata woda nie jest. Po drugie, to może być 60 do 90 sekund i ja wiem, 90 sekund przeglądania reelsów na na TikToku, czy Instagramie szybciej płynie niż 90 sekund w lodowatej wodzie. Ale można czasem połączyć jedno z drugim. Chociaż moim zdaniem pewnie lepiej byłoby medytacyjnie wejść w to. Te efekty są naprawdę piorunująco dobre, tak? I do tego jeszcze dodamy sobie tę kofeinę, o której mówiłem.
PG: No właśnie, bo Ty ostatnio napisałeś, że nie pijesz kawy rano po przebudzeniu od razu, tylko…
PB: Po przebudzeniu nie, dlatego, że wtedy jeszcze nas budzi kortyzol i w szczególności, jeśli mamy wyregulowane rytmy, to i tak ten kortyzol będzie się przez pierwsze 45 minut do 90 minut wydzielał, więc nie ma sensu go zalewać jeszcze kofeiną, dlatego, że wtedy robimy jakby… To nie jest tak, że 1 plus 1 równa się 2, czyli że to będzie lepiej. Będzie wręcz gorzej.
PG: Tracimy jakąś szansę?
PB: Tracimy szansę wykorzystania tego kortyzolu, który jest dla nas dobry, natomiast oczywiście sama kofeina, znowu podkreślam, dla osób, które są zdrowe, przy czym po dzisiejszej wiedzy, którą już mam, powiem, kofeina również nieprzetworzona, czyli występująca naturalnie w kawie, w herbacie też, w guayusie, yerba macie i w innych miejscach, tak. Nie z napojów energetycznych. Natomiast znowu: to nie jest tak, że napoje energetyczne zabijają. Natomiast dla osób, które mają określoną predyspozycję związaną z tym, jak pracuje ich serce, mogą być bardzo groźne. Więc to też nie jest tak, że powiedziałbym komukolwiek, że napoje energetyczne zabijają. Na pewno nie zabija kofeina w napoju energetycznym. Natomiast warto czerpać kofeinę po prostu z nieprzetworzonych źródeł. I ja wiem i sam jestem osobą, która swego czasu uwielbiała napoje energetyczne, dlatego że one są zrobione po to, żebyśmy je uwielbiali. I no tak po prostu jest. Ale wróćmy do kofeiny. Kofeina to też dopamina. To ten taki fajny strzał, ale lepiej, żeby tego nie robić od razu o poranku.
PG: Okej, są jeszcze różnego rodzaju substancje, które też zyskują na popularności, jak na przykład różne grzyby, które są…
PB: Microdosing, rozumiem? Czy mówimy o pełnym tripie?
PG: Nie, nie, nie, o pełnym nie, nigdy nie doświadczyłam.
PB: A poza tym chyba nie możemy, nie możemy, absolutnie nie, nie polecamy, nie zalecamy, nie promujemy.
PG: Nie, nie. Mówię o takich, wiesz, grzybkach, które są dostępne, sproszkowane. Chyba soplówka jeżowata, na przykład, czyli lion’s mane?
PB: Są badania, które pokazują, że mogą mieć wpływ na neuroplastyczność. Tak samo jak są badania, które pokazują, że na rozwój neuronów, a w szczególności na rozbuchane ich gałęzie neuronów, mogą mieć wpływ psylocybina zawarta w grzybach, które są podawane w niektórych krajach już jako w formie mikrodosingu tam, gdzie są legalne. W Polsce zdaje się, że są nadal nielegalne. Jest to wynikiem tego, że w latach 50., kiedy zaczęła się rozwijać w ogóle cała bardzo szeroka dziedzina badań neurologicznych, neurobiologicznych, psychoterapeutycznych związanych z wykorzystywaniem substancji halucynogennych, a do takich należy psylocybina w Stanach Zjednoczonych w szczególności, to wtedy to się też potem zderzyło z rozwojem dzieci kwiatów, potem rewolucją seksualną. Wiadomo, że wszystkie substancje mogą być groźne. Natomiast po prostu tego zakazano i bardzo wiele badań po prostu umarło. A teraz na całe szczęście już w wielu miejscach wraca się do tych badań rozumianych zarówno jako działanie psychoterapeutyczne w niektórych przypadkach, ale też właśnie związane z lepszym funkcjonowaniem i w szczególności z neuroplastycznością oraz z neurogenezą, czyli z tym, żeby wytwarzać więcej nowych komórek nerwowych w hipokampie. Więc tak, wspomniana przez Ciebie, soplówka, na pewno tak, pozostałe substancje i tak są w Polsce nielegalne i na razie pewnie tak będzie.
PG: Jeszcze jest taki trend na adaptogeny.
PB: To jest tak, że adaptogeny, te substancje, które są w adaptogenach, pomagają w lepszej dostosowaniu organizmu do reakcji stresowej. I teraz – czy to dostosowanie do reakcji stresowej zawsze będzie się wiązało z powiększoną, polepszoną koncentracją? Nie podejrzewam. To znaczy, nie ma na ten temat badań. Ja kiedyś zostałem, jedna z marek, która dystrybuuje adaptogeny, chciała ze mną nawiązać współpracę.
PG: Ze mną też, może ta sama.
PB: Po pierwsze chciała, żebym, znaczy jakby narzuciła narrację, w której to narracji właśnie miałem mówić, że już nie potrzebuję pić kawy, albo że nie potrzebuję, bo czuję się pobudzony, bo biorę adaptogeny. Ja wtedy od razu powiedziałem, że na tyle, na ile wiem, to adaptogeny nie wpływają na pobudzenie, bo nie są ani stymulantem w tym sensie, ani też, no nie wiem, nie wiążą się z receptorami adenozyny, więc też nie mają takiego działania jak chociażby kofeina, więc kofeiny nie mogą w tym sensie zastępować jako substancji czynnej. Nie powinniśmy marketingowo mówić, że np. dzięki nim będziemy mniej zmęczeni albo potrzebowali mniej snu, albo lepiej zasypiali, chociaż może, jeżeli mówimy o tym pośrednim wpływie związanym z reakcją stresową. Chcieli jednak ze mną współpracować, mimo tych moich obiekcji, mimo tego, że powiedziałem, że będę jednak swoje narracje stosował, ale potem ich zapytałem o coś. Na ich opakowaniach – no jak na prawie wszystkich, jeśli nie wszystkich suplementach diety – nie ma podanego stężenia substancji aktywnej. A przy adaptogenach mówimy o stężeniu substancji aktywnej, więc żeby wiedzieć, czy to w ogóle działać będzie, musimy wiedzieć jakie jest stężenie substancji aktywnej. Podam przykład: suplementy diety typu melatonina. Po badaniach okazuje się, że mają od 0,5 mg do 50 mg, co oznacza, że w jednej serii, w jednej partii popularnych preparatów z melatoniną możemy mieć 10 razy mniej niż jest podane na opakowaniu, albo 10 razy więcej, a czasem nawet 100 razy więcej, jak pokazują badania na rynku w Stanach Zjednoczonych. A to oznacza potężne zaburzenie, bo melatonina sama w sobie może zaburzać gospodarkę innych hormonów, tak? I suplementy diety w ogóle… To jest po prostu coś, co powinno być tak uregulowane, a nie jest.
PG: Tak, chcę zrobić na ten temat podcast, bo myślę, że to jest super ważne, bo też w Polsce kupujemy suplementy na potęgę, nie?
PB: Oczywiście, jesteśmy chyba liderem, jeśli o to chodzi. Dlaczego? No dlatego, że mamy napięcie związane z tym, że właśnie coś jest nie tak z nami, więc musimy je zredukować, a obietnica jest prosta, weź pigułkę, tak? Przy czym ta pigułka może zawierać różne rzeczy. No więc dobra, adaptogeny tak, ale nie wiedziałem, jakie jest stężenie. No to powiedziano mi, że nie mają takiego obowiązku. To jest oczywiście prawdą, nie mają takiego obowiązku, ale myślałem sobie, że dla osoby, z którą chcieli współpracować, fajnie by było, żeby zrobili jednak ukłon, żebym wiedział, jakie jest stężenie tej substancji i czy to stężenie nie jest za duże albo za małe. Ale też spytałem o sposób destylacji, bo sposób destylacji ma też wpływ na to, czy ta substancja tam jest, czy już jej nie ma? To trochę tak jakby nie pytać w ogóle o sposób pozyskiwania witaminy C albo jakiejkolwiek innej substancji. Powiedzieli, że sposób pozyskiwania substancji, czy też proces destylacji, jest tajemnicą handlową, więc też się tego nie dowiedziałem i powiedziałem dziękuję. A potem zobaczyłem innych influencerów, dla których najwyraźniej te wartości nie były takie ważne jak dla mnie, jak to, żeby być w zgodzie z prawdą i współpracować z tymi firmami, które są transparentne i z którymi mi po drodze. Może dlatego nie zobaczycie wielu współprac ze mną, bo jest to strasznie trudne.
PG: Powiedz mi jeszcze tak na koniec, co Ty myślisz o czterodniowym tygodniu pracy? Dlatego, że zyskuje na popularności. W Polsce też od czasu do czasu się o tym wspomina. Pojawiają się różne pilotażowe programy, na przykład w Szkocji. Te wyniki wydają się być pozytywne, czyli mniejszy wskaźnik wypalenia zawodowego, bardziej zadowoleni pracownicy. Okazuje się, że w sumie to, co mieli zrobić w ciągu pięciu dni, robią w ciągu czterech dni.
PB: Oczywiście, bo nie muszą udawać, że są zajęci. I oczywiście, powiem tak, są prawdopodobnie miejsca, w których taka zmiana byłaby trudniejsza, chociaż myślę, że wiele w tej zmianie zależy od przekonań i od otwartości na tę zmianę i od pogodzenia się z tym, że być może właśnie da się to zrobić albo w sześciogodzinnym dniu pracy, albo właśnie w czterodniowym tygodniu pracy. Jestem w tym sensie za, że mogłoby to spowodować jednak, że ludzie mieliby… uwolniony czas. Ale właśnie na to, co może pozwolić im się lepiej regenerować i potem no ostatecznie jednak w tym sensie lepiej pracować, czy też mądrzej pracować. To jest trochę tak jak z tym jednym dniem bez spotkań, tak? Na to trzeba mieć otwartość.
I oczywiście niektórzy mają taki lęk. I to też jest ciekawe, bo w Stanach Zjednoczonych w czasach rewolucji przemysłowej albo na początku, kiedy wprowadzono w ogóle ośmiogodzinny system. Potem, kiedy przyszedł wielki kryzys, w wielu miejscach skrócono do sześciu godzin dzień pracy po to, żeby więcej osób pobierało co prawda nieco niższe uposażenie, ale żeby więcej osób mogło pracować. To jest oczywiste. I potem… I Kellogg’s wręcz manifestował, że chodzi o to, żeby uwolnić tak zwany leisure time, czyli taki czas wolny. Nawet powstały badania, dosyć dużo badań, instytutów badawczych, które zajmowały się badaniem tego, jak ludzie będą spędzali czas wolny. I niektórzy nawet myśleli sobie o tym, że to będzie jakaś katastrofa, ponieważ jak uwolnimy i zautomatyzujemy pracę, to ludzie będą mieli tyle wolnego czasu, że nagle po prostu będą w depresji jakiejś, bo nie będą mieli co z tym zrobić. No tymczasem okazuje się, że w większości, jak my mamy wolny czas, to i tak go czymś potem zapełniamy.
I może fajnie by było, żeby wprowadzając takie zmiany, zadbać też o edukację związaną właśnie z takim zdrowiem emocjonalnym, zdrowiem psychicznym. I taką kulturą czasu wolnego, ale też nie kulturą czasu wolnego spędzanego w jakiś określony sposób, żeby móc sygnalizować innym, że oto jesteśmy zajęci tym, że: golf, tenis, kino, rozrywka, czytanie, fitness i że muszę iść do kina, żeby pokazać innym, że jestem osobą, która się zajmuje kulturą, a jak nie daj Boże jestem osobą, która po prostu idzie na spacer i nic w trakcie tego spaceru nie robi, to to jest coś złego. I to mówię również do siebie: można po prostu pójść na spacer i może też zredukować nieco napięcie związane z tą nudą.
PG: Znalazłyśmy z Justyną, która mnie wspiera przy tworzeniu podcastu, takiego naukowca, który zajmuje się badaniem ptaków i też badaniem tego, jak obserwowanie ptaków pozytywnie wpływa na naszą psychikę, więc może zamiast słuchać podcastu po prostu idźmy na spacer i pooglądajmy ptaki.
PB: Ptaki to jest mój ukochany gatunek, który chodzi po ziemi i tutaj mój partner chyba dzieli też tę miłość i za każdym razem, jak idę na spacer i zobaczę jakąś niezwykle inteligentną wronę siwą albo bandę wron kapturowatych, które to w ogóle wiem, to nie są ptaki, które mają najlepszy PR, bo takie są smutne, ponure, ale one są tak piekielnie inteligentne, jak widzę taką wronę, która po prostu bierze sobie jakiegoś tam orzecha albo innego żołędzia i go zrzuca z wysokiej wysokości na beton albo czeka aż przyjedzie samochód i potem to zrobi, to ja sobie mówię: kurde, stara albo stary, bo nie potrafię rozróżniać, masz to, masz to! Dobrze spędzasz czas, dobrze! Więc tak, mam też swój własny program dokarmiania, ptaków. Nie jestem jeszcze totalnym ornitologiem, w tym sensie amatorem, żebym wiedział dużo, ale dowiaduję się coraz więcej i tak, ptaki są fascynujące.
PG: Tak, my na tarasie rozsypujemy ziarna słonecznika i przylatują sikorki, na przykład pięć na raz i wtedy jak przylatują, to po prostu cały dom się zatrzymuje. Wszyscy stoimy i tylko patrzymy, po prostu obserwujemy. I to jest tak niesamowite.
PB: A wpadają potem czasem za nimi bandy wróbli albo mazurków?
PG: Właśnie w ogóle nie.
PB: A, to dobrze. Bo jak u mnie to jest tak, że sikorki muszą przylecieć najszybciej, bo potem przylatuje banda cała wróbli i mocno je tam przepędza, więc pory karmienia muszą być tak dostosowane, żeby uniknąć konfliktów. One się też pięknie w okresie lęgowym i potem też się tak kolejkują i tam uczą się potem, no to jest po prostu petarda.
PG: Tak, to prawda. Wielkie dzięki za rozmowę, Piotr. Myślę, że wyszła nam nie tylko rozmowa o pracy głębokiej, ale po prostu o tym, jak pracować chyba lepiej, ale też jak pracować tak, żeby akceptować to, że czasem po prostu bywa trudno. Oczywiście. Przez to, w jaki sposób funkcjonujemy, jak żyjemy, jakie mamy trudności, jakie mamy zasoby.
PB: Jakie sami sobie narzucamy oczekiwania, jakie ktoś nam rzuca oczekiwania, z jakimi przekonaniami żyjemy. I pewnie wolność od oczekiwań i przekonań pełna pewnie jest niemożliwa dla większości z nas, ale może tak trochę chociaż tam sobie skopnąć, strzepnąć te oczekiwania innych w szczególności wobec nas albo fałszywe przekonania. Dzięki wielkie.
PG: Tak. I jeszcze na koniec chciałam powiedzieć, że niedługo wychodzi Twoja książka, kiedy nagrywamy ten podcast. Myślę, że jak wypuścimy podcast, to już książka może będzie, ale raczej w pierwszym kwartale 2024.
PB: Oby. To dużo zależy od tego, jakie jeszcze będą decyzje wydawcy, ale dzisiaj właśnie odebrałem wiadomość od redakcji, że już niedługo do mnie te wszystkie słowa, które napisałem, z poprawkami redakcyjnymi lecą i wtedy będę musiał też usiąść, znaczy nie – i wtedy usiądę do tych poprawek i to nigdy nie jest proste wprowadzanie poprawek. Wiąże się też z dyskomfortem, wiąże się też z tym, że nasza praca została w pewien sposób oceniona, ale przez bardzo mądrą redaktorkę, więc ja taką ocenę przyjmuję zawsze. Nawet jeśli jest surowa, ale nie będzie.
PG: Tak, i to właśnie będzie książka o pracy głębokiej, więc jeśli zainteresowaliście się tematem podczas słuchania tego podcastu, to polecam wam poczekać a potem przeczytać książkę. A jeśli spodobał Wam się ten odcinek, to bardzo was zachęcam, żebyście udostępnili go w social mediach, skomentowali, zostawili komentarz na przykład na Spotify albo ocenili podcast po prostu. Dzięki temu mogę docierać do szerszej grupy odbiorców. Wielkie dzięki Piotr za rozmowę, do usłyszenia i do zobaczenia. Cześć.
PB: Czas dobrze spędzony. Dzięki!