Czy rynek second hand jest ekologiczny?
PG: Przybliż proszę, jak działa dzisiaj rynek second hand w Polsce?
TB: Rynek w Polsce to ok. 30 tysięcy second handów i ich liczba cały czas rośnie, coraz więcej powstaje też sklepów vintage. W przypadku tradycyjnych sklepów second hand przedsiębiorcy w większości przypadków sprowadzają towar z Wielkiej Brytanii, Niemiec bądź Skandynawii. To sprawia, że Polska jest największym śmietnikiem tekstylnym Europy. W przypadku sklepów vintage – ich właściciele sami chodzą po tradycyjnych sklepach second hand i wyszukują perełki lub szukają ich na aukcjach internetowych.
Rynek sortowania odzieży używanej wygląda tak, że mamy dwie duże firmy, każda z nich dziennie przerabia około 300 ton dziennie odzieży. To są Wtórpol i Vive Kielce. Wtórpol sortuje codziennie 300 ton z około 60 tysięcy kontenerów w całej Polsce, a Vive Kielce głównie sprowadza niesort z zagranicy, kupując od firm zbierających odzież z całej Europy. Dalej mamy mniej więcej kilkanaście firm, które przerabiają w sumie około tysiąca ton miesięcznie. W dalszej kolejności szacuje się, że mamy około kilkaset firm, które sprowadzają spoza Polski odzież używaną i segregują na własne potrzeby, czyli do własnych sklepów, od 30 do 200 ton miesięcznie.
PG: Ile trafia do nas ubrań spoza Polski?
TB: Nie wiemy tego. Wiemy, ile zostało zewidencjonowane, ale jak rozmawiasz z małymi sortowniami, to okazuje się, że ewidencjonują co trzeciego czy czwartego tira – zasłaniając się tzw. „optymalizacją kosztów”. Dzisiaj mamy ponad 30 tysięcy second handów, zakładam, że około 20 tysięcy to second handy sprowadzające towar z zagranicy. Z moich wyliczeń wynika, że to może być nawet 200-300 tysięcy ton.
PG: Jak wygląda to „kupowanie”?
TB: W Polsce odpad tekstylny jest kategoryzowany jako odpad zielony, więc aby przewozić go na terenie krajów UE, wystarczy zgłoszenie. Czyli jak chcesz sobie kupić tonę towaru z UK, to powinnaś znaleźć firmę z UK, która powie, że wysyła ten towar do Ciebie jako firmy. Tak jest w idealnym świecie. W nieidealnym możesz sobie wejść w Google i kupić tira towaru, który w ciągu dwóch dni będzie u Ciebie.
Te sortownie działają w prostym modelu: mają lokalnie np. pięć sklepów w promieniu 15-20 km i sortują w kategorii da się sprzedać/nie da się sprzedać. To co „da się sprzedać”, trafia do sklepów, jest też rotowane między sklepami – taki system sprzedaży jest bardzo prosty, ale i efektywny.
PG: A co z tymi rzeczami, które trafiają do kategorii „nie da się sprzedać”?
TB: Mało kto o tym jasno mówi. Bo albo składują je na nielegalnych wysypiskach, które sami tworzą (przeczytaj jak w województwie lubelskim odnaleziono na polu 4,5 tony sprasowanych ubrań) czy na wysypiskach lokalnych, albo oddają czy sprzedają do lokalnych gospodarstw domowych, gdzie takie ubrania są… palone w piecach – definiowane jako „tani opał”… Co raczej nie wymaga dodatkowego komentarza, ponieważ każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego, z jaką szkodliwością środowiskową się to wiąże.
PG: Jak pozyskuje się odzież, np. w Wielkiej Brytanii, która potem trafia do nas?
TB: Rynki europejskie to dwie główne formy zbiórek odzieży używanej. Najpopularniejszą z nich są zbiórki door to door, czyli worki z ubraniami odbierane są bezpośrednio z gospodarstw domowych. I to jest dalekie od ekologii. Firm zbierających, często też prowadzonych przez Polaków, jest dużo. W samym Londynie, do Twojej skrzynki może trafić nawet kilkanaście ulotek i plastikowych reklamówek tygodniowo… Reklamówki są po to, aby można było z nich skorzystać do zapakowania niechcianej już odzieży. Żeby było łatwo rozróżnić, której firmie chcesz oddać odzież, to te firmy zajmują się produkcją własnych reklamówek i najczęściej… zamawiają je w Chinach na kontenery. Policzyliśmy, że gdyby 80 firm zbierających odzież używaną na terenie Wielkiej Brytanii zrezygnowało z tradycyjnych zbiórek door to door na rzecz rozwiązań oferowanych przez UbraniaDoOddania, to zaoszczędziłyby około 20 mln funtów na samej produkcji i transporcie reklamówek i ulotek do zbiórek. To są ogromne koszty, również środowiskowe.
PG: Jak wygląda tam ten biznes?
TB: Firma zbierająca odzież ma swoje samochody i kierowców, którzy otrzymują mapy przejazdów w danym obszarze i zajmują się rozdysponowywaniem reklamówek na odzież do skrzynek na listy, następnie dwa dni później Ci sami kierowcy robią objazd swoich obszarów i zbierają wystawione reklamówki sprzed domów. Coraz popularniejsze w Wielkiej Brytanii jest naklejanie plakietek na skrzynki na listy „no leaflets/no charity bags”, wtedy zazwyczaj taka reklamówka wrzucana jest na teren podwórka przez ogrodzenie bądź do kosza na śmieci, ponieważ tzn. leafletsiarze muszą wydać określoną ilość reklamówek każdego dnia.
PG: Ile kosztuje jeden kg odzieży z Wielkiej Brytanii?
TB: Około 8zł kosztuje kg odzieży niesortowanej, po jej przesortowaniu do sprzedaży w second handach nadaje się od 50% do 80%. Zależy to od obszaru na którym była zbierana i rodzaju sklepów jakie prowadzi dany przedsiębiorca. Jeden kilogram to średnio tak naprawdę kilka rzeczy letnio-jesiennych. Jedna rzecz w sh sprzedawana jest za ok. 15 zł. Stąd tak ogromne pieniądze, jakie zarabiają na tym firmy. Nawet jeśli sam zakup w drugim obiegu jest ekologiczny i wynika z pobudek ekologicznych, to warto wiedzieć, że rynek w dużej mierze jest daleki od ekologii. Dowodem na to jest sposób, w jaki ten towar jest sprowadzany, sortowany, co dalej dzieje się z odzieżą, które nie została sprzedana w second handach.
PG: No właśnie! A co się dzieje z odzieżą, która nie została przez nikogo kupiona w sh?
TB: Zazwyczaj właściciel tego second handu rotuje tym towarem, bo z dużym prawdopodobieństwem ma kilka second handów i tym samym daje sobie kilkukrotną szansę na sprzedanie jednej rzeczy. Jeśli jakaś rzecz nie sprzeda się kilka razy, trafia na rynek posklepowy, czyli do firm, które zajmują się skupem tylko i wyłącznie takiej odzieży. To jest około 1 zł za kg takich ubrań. Potem odbywa się kolejne sortowanie, te rzeczy, które się nadają, ponownie trafią na polski rynek, a te, które mniej się nadają, na rynki rozwijające się. Najczęściej do Afryki. Zdarza się też Ameryka Południowa czy Azja Środkowa.
PG: Są różne zarzuty wobec sprzedaży ubrań do Afryki…
TB: Tak. Pierwsza jest taka, że zaśmiecamy Afrykę wysyłając do Afryki śmieci. Warto zacząć od tego, że do Afryki niczego nie wysyła się za darmo. Kooperacja z afrykańskimi kupcami to ogromny biznes, który jest bardzo restrykcyjny i wymagający. To nie jest tak, że Afrykańczycy kupują od nas tzw. niesort czy przypadkową odzież. To oni nam przygotowują listę potrzeb, dla nich też są sortowane rzeczy nawet na 50 kategorii, oddziela się odzież nawet według tkanin, z których są tworzone. Hurtownicy z Afryki nie kupią od Ciebie koszulki poliestrowej. Co do zasady, do Afryki trafia towar, o którym my wiemy, że w 100% zostanie zagospodarowany, czyli każda z tych rzeczy znajdzie przeznaczenie na tym rynku. De facto, to my jesteśmy śmietnikiem, nie oni, bo odpad zostaje u nas, do nich leci tylko to, na co złożyli zamówienie.
PG: A kto w Afryce kupuje odzież z polskich sortowni?
TB: Kupują tzw. hurtownicy, od kilku do kilkudziesięciu kontenerów (w jednym kontenerze może być od 20-24 ton odzieży), trafia to do mniejszych hurtowników, a dalej do sprzedawców detalicznych. W takiej Kenii są często sklepy wyspecjalizowane w danej kategorii, czyli np. sklep z koszulami męskimi bawełnianymi czy spodniami. W ten sposób tworzą sieć dystrybucji i miejsca pracy. My właśnie podjęliśmy współpracę z hurtowniczką z Kenii, której supervisor przyjeżdża do nas w grudniu i będzie monitorował cały proces sortowania odzieży, aby faktycznie trafiały do nich rzeczy zgodne z ich zamówieniem, czyli takie, jakich potrzebują i które dalej sprzedadzą.
PG: A kolejne zarzuty?
TB: Kolejny zarzut to zabijanie lokalnego rynku tekstylnego. W momencie, kiedy przestalibyśmy wysyłać rzeczy używane do Afryki, to od razu do portów wpływają kontenery z Chin z tanimi „plastikowymi”podkoszulkami. Pytanie też, czy wszystkie kraje afrykańskie są w stanie odpowiedzieć na zapotrzebowanie tekstylne mieszkańców tych krajów, jeśli chodzi o produkcję własną – do tej produkcji też są potrzebne zasoby, pola bawełny, które trzeba nawadniać etc. Ja to nazywam teoriami ekologów ze Starbucksa, którzy pijąc kawę w Warszawie, mówią: przestańmy wysyłać Afryce odzież, a zaczną produkować swoją. Banalnie proste, nie? Na koniec podam przykład: warto wspomnieć, że w samej Nairobi znajduje się jednej z największych targów z odzieżą używaną, na którym każdego dnia pracuje przeszło 100 tysięcy Afrykańczyków. Oznacza to de facto, że przeszło 100 tysięcy osób w ten sposób zarabia pieniądze na utrzymanie siebie i swoich rodzin. Jak duży musiałby być ten rynek tekstylny, aby wyżywić całą tę grupę ludzi?
PG: A wracając do rynku polskiego – opowiedz o kontenerach i o mitach z nimi związanych
TB: Większość kontenerów w ogóle nie jest obrandowana. Jakbyś przejechała przez Warszawę, to nie są to kontenery PCK, to są kontenery no name lub kontenery obrandowane nazwą jakiejś fundacji, najczęściej taką, która zbiera odzież i nie ma to nic wspólnego z pomaganiem. Często są to własne fundacje zakładane na potrzeby tego biznesu przez przedsiębiorców, którzy pod płaszczykiem charity pozyskują niepotrzebną odzież.
Kontenery cieszą się coraz mniejszym zaufaniem społecznym. My jako społeczeństwo mamy coraz większą świadomość tego, jak działają kontenery, oczekujemy informacji, co się dalej z tymi ubraniami dzieje, jak konkretniewygląda to pomaganie, gdzie są przekazywane pieniądze, w jakiej wysokości, w jakim wymiarze one pomagają. Efekt mniejszego zaufania społecznego jest taki, że firmy, które zbierają do kontenerów narzekają, że z roku na rok spada jakość tych ubrań.
PG: Jak mierzy się tą jakość?
TB: Jakość się mierzy poprzez procentowy skład tego, co możemy wprowadzić do ponownego obiegu. Jedna z największych firm, Wtórpol, do której trafia odzież z kontenerów obrandowanych logiem PCK, informuje, że 27% odzieży, która trafia do ich kontenerów, nadaje się do odsprzedaży. Ponad 70% to odpad tekstylny, który muszą przerobić.
Większość kontenerów jest również stawiana nielegalnie. Dla przykładu m. st Warszawa rozpoczęło porządki w ramach programu „Zielona Warszawa” i regularnie usuwa nielegalne kontenery na odzież używaną. Pierwsze porządki miały miejsce na Bielanach, ale wiemy od miasta, że to dopiero początek, ponieważ aż 90% kontenerów rozstawionych w Warszawie stoi nielegalnie. Często właścicielami kontenerów nie są nawet fundacje, ale firmy, które kupiły trochę kontenerów i kilka busów, odbierających odzież z kontenerów, która dalej jest sprzedawana do sortowni.
PG: Jeśli już musisz przekazać ubrania do kontenerów, to jakie kontenery wybrać?
TB: Nadal możesz wrzucić je do kontenerów, ale szukaj kontenerów PCK, który współpracuje z firmą Wtórpol (ma 60 tysięcy kontenerów w całej Polsce), bo wówczas masz pewność, że ta firma w 100% zagospodaruje Twój opad – bo w najgorszym wypadku zrobią z niego paliwo alternatywne.